Cytowanie samego siebie to obyczaj godny najwyższego potępienia. Z drugiej strony jest to jedyna obrona przed zarzutem: „Teraz to mówisz? Trzeba było mówić wcześniej!”. No więc niechętnie, ale jednak, zacytuję fragmenty mojego felietonu sprzed prawie pół roku (POLITYKA 50/20).
„»Zima wasza, wiosna nasza« – zdają się mówić politycy opozycji. (…) Ale ja proponuję rozważyć inny scenariusz. (…) Koronawirus zacznie już na przełomie kwietnia i maja zanikać i nagle słoneczko zaświeci nad umęczonym narodem. (…) Gospodarka odżyje, napędzana środkami unijnymi z Funduszu Odbudowy. Nad tym wszystkim unosił się będzie św. Mateusz, informując przez swoje medialne tuby o swoim niebywałym geniuszu (…). Tymczasem jednak na opozycji dominuje oczekiwanie, że jabłka same wpadną do koszyczka i trwa przepychanka, kto lepiej ustawi się pod drzewem. Zamiast współpracy, ciągłe pretensje i dąsy”.
Jakże się więc ucieszyłem, gdy w Rzeszowie zobaczyłem czterech liderów zachwalających wspólnego kandydata na prezydenta miasta. Nareszcie, pomyślałem. Niestety krótko po tym zza chmur ukazała się Agnieszka Osiecka i przypomniała, że: „Co się polepszy, to się popieprzy”. I rzeczywiście. Przy okazji debaty nad ustawą o FO doszło do wzajemnych pretensji, niepotrzebnych wyzwisk i wulgaryzmów, zwłaszcza między KO a Lewicą. Praprzyczyną nieporozumień stała się koncepcja obalenia władzy PiS nie w wyborach, ale przez odwrócenie sojuszy. Przyszły rząd miał opierać się na wszystkich partiach opozycyjnych (z Konfederacją włącznie) oraz na wyłuskanym ze Zjednoczonej Prawicy Porozumieniu Gowina. Zagorzałym zwolennikiem tej koncepcji był Władysław Kosiniak-Kamysz, ale tej – przyznaję, pociągającej wizji – ulegli także liczni moi partyjni koledzy.