Jedno się wyjaśniło: nowy polityczny program PiS, nazwany Polskim Ładem, ostatecznie został przedstawiony jako wspólny projekt całej Zjednoczonej Prawicy. Oficjalnie zakończył się więc kilkumiesięczny kryzys grożący rozpadem rządowej koalicji. Wcześniej spekulowano, że „nowy ład” to będzie w istocie samodzielny program PiS na przyśpieszone wybory. Na razie ta perspektywa się odsuwa, choć w sobotnich wystąpieniach słychać było, że panowie Gowin i Ziobro podpięli się pod gotową prezentację w ostatniej chwili. Jarosław Gowin dawał do zrozumienia, że „nie cieszy się” z zaszytych w Ładzie obciążeń dla przedsiębiorców; Zbigniew Ziobro po swojemu ignorował premiera, głównie upominając się o zgodę na „dokończenie reformy wymiaru sprawiedliwości”. Ta nieprzekonująca demonstracja jedności zapowiada raczej kolejne konflikty w koalicji i na etapie przygotowania stosownych ustaw – co ma trwać aż do września – i podczas ich uchwalania.
Zapewne jednak główny piarowy cel konwencji został osiągnięty: chodziło – czego specjalnie nikt nie ukrywał – o „odzyskanie dynamiki”: odwrócenie niekorzystnych sondaży, zatarcie wrażenia pustki programowej, przykrycie trapiących PiS konfliktów frakcyjnych i afer, także symboliczne i polityczne zamknięcie czasów pandemii. Władze połączyły termin ogłoszenia Polskiego Ładu ze zniesieniem najbardziej dokuczliwych ograniczeń sanitarnych. Miało to ten paradoksalny skutek, że obywatele oszołomieni pierwszym dniem wolności bynajmniej nie zasiedli gremialnie przed telewizorami. Ale co się odwlecze, to nie uciecze: ofensywa promocyjna PŁ dopiero się zaczyna, a znając zasoby finansowe i propagandowe PiS, Polski Ład dopadnie każdego. Sobotni zjazd koalicji rzeczywiście otwiera w Polsce popandemiczny sezon polityczny, ustawia ramy następnej, obojętnie kiedy się odbędzie, kampanii wyborczej.