Liderzy Lewicy doskonale wiedzieli, że podejmują grę ryzykowną. Nietrudno było przewidzieć, że współpraca z PiS przy okazji ratyfikacji Funduszu Odbudowy wywoła polityczne sztormy. Włodzimierz Czarzasty miał nawet nie czekać na pierwsze reakcje. Natychmiast po ogłoszeniu decyzji swojego ugrupowania wyłączył telewizor, odstawił gazety i internet, nie odbierał telefonów od dziennikarzy. Tak łatwiej było przetrwać burzliwy okres, nie ulegając presji mediów i konkurencyjnych partii.
Czarzasty przewidział dobrze. Reakcja opinii publicznej na wspólne wystąpienie liderów Lewicy po dogadaniu się z PiS przeszła bowiem nawet ich najdalej idące obawy. Na niewiele zdał się autorytet Aleksandra Kwaśniewskiego, który osobiście namawiał swych politycznych dziedziców do takiej decyzji, a potem jako pierwszy ruszył do mediów tłumaczyć jej sens. W ogólnym tumulcie mało kto usłyszał byłego prezydenta. Pod adresem Lewicy gęsto za to padały najcięższe zarzuty o zdradę demokracji, dodatkowo okraszone (nie)stosownymi historycznymi metaforami. Na wiele dni cała lewicowa formacja przycupnęła w emocjonalnym bunkrze, kuląc się w sobie i z trwogą wyczekując finału. Po sejmowym głosowaniu nastroje znacząco się jednak poprawiły. Teraz najczęściej słychać, że warto było wytrzymać presję.
Inaczej się nie dało
Lewica poparła unijny Fundusz Odbudowy, gdyż czuła, że tak po prostu trzeba. I że na dłuższą metę to się jej opłaci. Przemawiały za tym racje tożsamościowe, czyli wiara w europejskie wartości, jak również uświadomiona polityczna wola pogłębiania integracji bez względu na okoliczności. Lewica to jedyne ugrupowanie na polskiej scenie, które nie ucieka przed perspektywą unijnej federalizacji. W jej oczach Europa stanowi najlepszą tarczę przed geopolitycznymi napięciami, nierównościami społecznymi, sobiepaństwem ponadnarodowych korporacji.