Niewykluczone, że w Polsce pojawił się indyjski wariant koronawirusa, bardziej niebezpieczny niż inne. Pacjentką „zero” mogła być wracająca z rekolekcji zakonnica ze zgromadzenia Misjonarek Miłości, założonego przez Matkę Teresę z Kalkuty. Chorych jest już 23 (z tego powodu, dane z soboty 1 maja), w tym dziesięciu bezdomnych, z którymi pracowała jedna z sióstr mających kontakt z pacjentką „zero”, a 26 osób skierowano na kwarantannę.
Jest już jeden wypadek śmiertelny. Informacje są skąpe i niejasne. Domy zakonne odmawiają komentarza. Nie wiadomo, kiedy zakonnica powróciła z Indii. Służby sanitarne jak gdyby uspokajały, bo twierdzą, że jeszcze nie wiadomo, czy to mutacja indyjska, czy coś innego – badania trwają, ale to dość dziwne gadanie, skoro aparatura do identyfikacji rodzaju wirusa działa od pewnego czasu.
Czytaj też: Indie. Ogień i tlen
Zakonnica wraca z Indii
Dowiadujemy się także o wyłapywaniu i obdzwanianiu podróżnych przybyłych z Indii „w tym czasie”. Ma ich być 55, więc sporo. To jednak znaczy, że służby graniczne pracują dość niedbale, skoro nie zainteresowały się bliżej osobami przylatującymi z kraju wyjątkowo zagrożonego pandemią (ok. 200 tys. zakażeń dziennie już wtedy, gdy potencjalni nosiciele „indiowirusa” znaleźli się w Polsce). Niewykluczone, że chodzi o inny typ choroby, choć to marna pociecha, skoro i tak mamy jeden przypadek śmiertelny.
Pacjentem lub pacjentką „zero” może być oczywiście ktoś inny. A być może straż graniczna wiedziała, że misjonarka miłości przybyła z Indii, ale uznała (możliwe, że w oparciu o dyrektywy p. Kamińskiego lub p. Wąsika), że osoby w sutannach i habitach nie powinny być nękane nadmiernymi kontrolami?
Na pewno zakonnica była w Indiach. Już samo podjęcie rekolekcji w kraju tak covidogennym było przejawem braku odpowiedzialności. Nic nie wiadomo, jakoby kobieta poddała się stosownemu badaniu po powrocie, co jest kolejnym przejawem lekceważenia zasad sanitarnych, a jeśli to właśnie ona kontaktowała się z bezdomnymi i spowodowała ich zakażenie, przejawiła nie tylko skrajną nieodpowiedzialność, ale wręcz popełniła przestępstwo, bo świadomie zagroziła bezpieczeństwu innych. Prokuratura p. Zbyszka (pardon za poufałość) nie prowadzi żadnego śledztwa, bo i po co, natomiast policja z dumą oznajmia, że funkcjonariusze pilnują, aby nikt nie opuszczał domów zakonnych, w których przebywają chore misjonarki miłości.
Czytaj też: Covidowa sytuacja w Indiach zagraża reszcie świata
Kościół wolny od koronawirusa
Powyższe dostarcza kolejnego świadectwa szczególnego traktowania osób duchownych i konsekwencji ich zachowań w niebezpiecznej pandemicznej sytuacji, polegających na tym, że rozbisurmanieni księża, ojcowie zakonni i mniszki mają za nic nie tylko przepisy, ale też zdrowie i życie tych, którym łaskawie dają klucze do zbawienia wiecznego.
Wystarczy przytoczyć presję na władzach państwowych, aby nie zarządziły zamknięcia kościołów i zakazu rozmaitych ceremonii (komunia, bierzmowanie), bzdury opowiadane przez biskupów (i podrzędniejszych wielebnych) o szczepionkach, liczniejsze niż w innych środowiskach nawoływania, aby się nie szczepić, omijanie rygorów sanitarnych np. przy zlocie motocyklistów na Jasnej Górze czy mamienie wiernych, że to, co sakralne, jest wolne od wirusów mocą nadprzyrodzonego zrządzenia.
Rozmawiałem ze znajomym zakonnikiem, dość krytycznym wobec instytucji z centralą w Watykanie, i usłyszałem rzecz trudną do uwierzenia. Rzekł on mianowicie, że w jego kościele nie było ani jednego zakażenia, a ponieważ, jak twierdzi, tak jest w większości świątyń, to fakt, że kościoły są otwarte, ma uzasadnienie.
Najwyraźniej mój rozmówca zwyczajnie nie rozumie, na czym polegają zjawiska pandemiczne. Przyznam, że jestem autorem donosu do jednej z wojewódzkich komend o posiedzeniu Konferencji Episkopatu Polski, w trakcie którego (na dowód załączyłem zdjęcie z prasy) ewidentnie nie przestrzegano zasad sanitarnych. Po kilku miesiącach otrzymałem odpowiedź, że żadnych uchybień nie stwierdzono. Cóż, pewnie podstawą tego rozstrzygnięcia (i pobłażania dla wcześniej wskazanych przykładów) jest konkordat z 1993 r., a gdyby sprawa trafiła do mgr Przyłębskiej, uznałaby wraz ze swoim koleżeństwem, że konstytucja z 1997 r. jest częścią tej międzynarodowej umowy.
Czytaj też: Katolickie sumienie wobec szczepionki
Policja się nie doliczyła
Obława augustowska, do której czyni aluzję druga część tytułu, to operacja wojskowa przeprowadzona w lipcu 1945 r. przez oddziały radzieckie i polskie. Miała na celu likwidację oddziałów podziemia niepodległościowego i antykomunistycznego w okolicach Suwałk i Augustowa – jest niekiedy nazywana Małym Katyniem. Obecnie trzeba mówić o pierwszej obławie augustowskiej, tj. tej z 1945 r., ponieważ druga miała miejsce prawie 76 lat później, tj. 29 kwietnia 2021 r., w domu p. Szymczaka, powiatowego pisowskiego wielmoży ze Środy Wielkopolskiej.
Zdarzenie miało miejsce w związku z przyjęciem ślubnym jego bezpośredniego potomka. W imprezie brały udział 23 osoby, a więc 12 więcej, niż dziś przewidują przepisy. Pod koniec przyjęcia pojawiła się policja, do której złożono donos polityczny (tak twierdzi sam p. Szymczak). Wedle policyjnego sprawozdania „zgodnie z prawem w imprezie oprócz mieszkańców domu mogło brać udział pięć dodatkowych osób, czyli w sumie 11. Było jednak 12 osób za dużo. Odejmujemy od tego jednak dzieci. Zostaje siedem osób – o tyle przekroczono limit. (...) Wesele to sala, orkiestra, alkohol i tańce. Tu nie było żadnej muzyki. Ponadto impreza odbywała się na prywatnej nieruchomości, dlatego w sprawę nie będzie zaangażowany sanepid”.
Czytaj też: Polacy wychodzą z covidowego podziemia
Policja zgodziła się z interpretacją uczestników, że to nie wesele, jeno rodzinna kolacja. Stanowisko „kulsonów” jest dość wyrozumiałe, niewykluczone, że zostało wypracowane w konsultacji z duchownym obecnym na tym poczęstunku. Wszak trudno sobie wyobrazić, aby latorośl powiatowego prominenta PiS nie brała ślubu kościelnego, a skoro tak, to ksiądz udzielający sakramentu musi być uznany za członka rodziny.
Gospodarz imprezy ma inne spojrzenie na omawianą zaszłość. Uważa, że limit został przekroczony tylko o dwie osoby. Wyjaśnia: „Przeprosiłem za to policjantów, wyrażam ubolewanie. Mój syn czekał na ślub półtora roku – już dłużej czekać nie chciał. To było rodzinne spotkanie przy obiedzie i cieście. Ale ktoś doniósł policji, że u tego pisowca – bo tak nas nazywacie – jest wesele. I zjechało się kilkunastu policjantów”. Uznał interwencję policji za „nową obławę augustowską”, a potem to odwołał. Trudno zrozumieć, dlaczego zrezygnował z tego malowniczego określenia, skoro jego potomek reprezentuje opcję niepodległościową w obecnej rzeczywistości, bo nie chciał dłużej czekać na spełnienie patriotycznego obowiązku matrymonialnego (wprawdzie nie w podziemiu, ale na obiedzie i przy cieście).
Dowiadujemy się, że w sprawie p. Szymczaka toczy się postępowanie o wykroczenie w postaci złamania obostrzeń przewidzianych w rządowym rozporządzeniu, co jest zagrożone karą do 5 tys. zł grzywny. Ciekawe, jak się zakończy.
Czytaj też: W ciągu roku wymarło nam miasto
Szykanowany ojciec Rydzyk
Nie tylko p. Szymczak jest srodze prześladowany za czyn niepodległościowy. Jeszcze bardziej dotyczy to p. Rydzyka. Organizacja Watchdog Polska domaga się, aby fundacja o żartobliwej nazwie Lux Veritatis (Światło Prawdy) ujawniła, na co wydała pieniądze z państwowych dotacji. Ojciec Interesariusz apeluje: „Każdy z nas może podjąć interwencję, m.in. pisząc do prezydenta, władz RP oraz polityków. Chodzi o wyjaśnienie, na jakiej podstawie Stowarzyszanie wspierane m.in. przez zagraniczny kapitał domaga się totalnej informacji o działalności polskiej fundacji. (...) Obserwując to, co się dzieje, można przypuszczać, że chodzi o zniszczenie nas. Radio Maryja jest katolickie i polskie, trzymamy się bardzo jasno nauki katolickiej, Katechizmu Kościoła Katolickiego. Widzę, że są siły zmierzające do tego, żebyśmy nie mogli działać. Od początku odbiera się nam dobre imię przez kłamstwa, oszczerstwa itp., bo tak się robi, jeżeli chce się kogoś zniszczyć. Tak robił Hitler, tak robił Stalin, tak robili w Hiszpanii, w Meksyku. Tak było z ks. Jerzym Popiełuszką”.
Wsparcie przyszło ze strony p. Zbyszka (jeszcze raz pardon za poufałość): „W sposób oczywisty i jasny widać, że jest to naciągana sprawa. Instrumentalnie oraz bezpodstawnie próbuje się angażować sądy karne, by prześladować fundację i osoby, które w wielu środowiskach są szanowane i cenione. Te działania są podejmowane właśnie po to, by je piętnować, atakować, niszczyć i pokazywać, że są stawiane pod pręgierzem oskarżeń karnych. (...) Mamy do czynienia ze zjawiskiem, w którym organizacje, często finansowane ze źródeł zewnętrznych poza Polską, realizują zadania wyznaczone im przez sponsorów, którzy dają finansową gwarancję funkcjonowania tych podmiotów [często przejawiających] nadaktywność wyrażającą się w przekraczaniu granic prawa, które zakreśla ustawa o dostępie do informacji publicznych. Jako prokurator generalny mam ogląd tej sprawy i mogę powiedzieć, że skierowanie oskarżeń wobec przedstawicieli fundacji bez żadnego aktu oskarżenia jest skrajnym nadużyciem prawa. (...) Tutaj nie chodzi o sprawiedliwość i prawo, lecz o nękanie i inwigilację. To są metody wzięte rodem z reżimu Łukaszenki. Nie do pomyślenia jest to, że ktoś ma odwagę formułować takie wnioski. (...) Wszyscy jesteśmy z państwem, bo to, co się dzieje, jest szykanowaniem, które nie mieści się w głowie”.
Czytaj też: Prześwietlanie ojca Rydzyka
Zaczynając od końca ostatniego cytatu, przypomnę aforyzm Leca, że myśl jest ograniczona horyzontem głowy. U p. Ziobry jest chyba tak, że owo ograniczenie wyklucza pytanie o transparentność finansów instytucji o nazwie Lux Veritatis, natomiast dopuszcza niepokój w sprawie wydatkowania pieniędzy gromadzonych przez Fundację Wielkiej Orkiestry Świątecznej Pomocy. Z kolei teza: „Wszyscy jesteśmy z państwem [chodzi o rodzinę Radia Maryja]”, jest fałszywa, bo ja nie jestem i zapewne nie jestem w tym osamotniony.
Czytaj też: Moralne wyłudzenie. Tak rząd dotuje Ojca Dyrektora
Reżim à la Łukaszenka
Struktura wypowiedzi p. Ziobry sugeruje, że nie do pomyślenia są wnioski o metodach wziętych „rodem z reżimu Łukaszenki”. Mogę się z tym zgodzić tylko częściowo, bo trzeba brać pod uwagę, o co chodzi we wnioskach. Wprawdzie nie jestem (na szczęście) prokuratorem i nie mam oglądu (nie narzekam z tego powodu) „tej sprawy”, ale mogę powiedzieć, że skierowanie oskarżeń wobec przedstawicieli fundacji bez żadnego aktu oskarżenia nie jest skrajnym nadużyciem prawa. Uściślając: p. Ziobro ma prawdopodobnie na myśli to, że prokuratura nie sformułowała aktu oskarżenia, ponieważ rozpatrując wniosek Watchdoga, dwukrotnie nie dopatrzyła się znamion przestępstwa po stronie Światła Prawdy, być może z powodu oślepienia tym blaskiem.
Wszelako oskarżyciel zdecydował się na wszczęcie drogi sądowej na podstawie prywatnego aktu oskarżenia. Rzecz ma rozpatrzyć sąd, a zacytowany rezultat oglądu dokonanego przez p. Ziobrę zdaje się z góry wykluczać tę drogę, niezależnie od decyzji sądu.
Wracając do porównania z Białorusią. Jeśli moja interpretacja stwierdzenia p. Ziobry jest zasadna, uzależnianie postępowania z oskarżenia prywatnego od wniesienia oskarżenia przez prokuraturę, i to kontrolowaną przez polityka, jest typowym posunięciem à la reżim Łukaszenki. Ergo nie trzeba specjalnej odwagi, aby wyprowadzić taki wniosek – wystarczy zwykła technika interpretacji prawa. Nawiasem mówiąc, tzw. dobra zmiana zbliża Warszawę do Mińska pod względem nękania i inwigilacji, a skoro tak, to formułowanie takiego wniosku jest całkowicie do pomyślenia. Trzeba jednak przyznać, że p. Ziobro i tak jest bardziej wstrzemięźliwy od swojego protegowanego z Torunia, gdyż ten drugi przywołuje Hitlera i Stalina, natomiast p. Zbyszek (po raz kolejny pardon za poufałość) zatrzymał się na Łukaszence.
Czytaj też: Białoruś. Polska mniejszość na celowniku
Ziobro rządzi i sądzi
Sprawa postępowania przeciwko Lux Veritatis jest symbolem czegoś znacznie poważniejszego. Oto minister sprawiedliwości i prokurator generalny wypowiada się na temat sprawy toczącej się przed sądem – nie ukrywa, jakie rozstrzygnięcie byłoby po myśli wyznaczonej horyzontem jego głowy, i zgadza się z tym, że cała sprawa została zainspirowana przez, o zgrozo, kapitał zagraniczny.
Oto rzecznik rządu publicznie opowiada, że spodziewa się stwierdzenia przez obecny Trybunał Konstytucyjny wyższości konstytucji RP nad prawem europejskim – to samo oczekiwanie wyraża p. Szynkowski vel Sęk, wiceminister spraw zagranicznych.
I żaden z dobrozmieńców nie zwraca uwagi na to, że wypowiedzi tych trzech panów (i wielu ich kompanów) mogą być uznane za wpływanie na decyzje sędziowskie. W szczególności milczy p. Duda, zapewne zajęty ustalaniem różnic pomiędzy rezurekcją a insurekcją, także Krajowa Rada Sądownictwa, której jednym z zadań jest troska o kadrę sędziowską, nie wyraża żadnego stanowiska. Natomiast gdy p. Tusk wypowiedział się na temat p. Hofmana, to partyjno-rządowa propaganda podniosła prawdziwe larum, jak to „wnuk dziadka z Wehrmachtu” stara się wymusić awanse sądowe na rzecz swojego znajomego. A ileż gromów posypało się na p. Rzeplińskiego i p. Gersdorf, że ulegają presji „ulicy i zagranicy”? Pan Dera i p. Ociepa dumnie oświadczyli, że nie chcieliby być sądzeni przez takich sędziów jak Juszczyszyn i Tuleya. Pierwszy został zapytany, czy chciałby podlegać jurysdykcji sędziego Piebiaka lub Nawackiego, i „wygderał” z niezwykłą godnością, że ma na myśli sędziów niezawisłych, a gdy usłyszał rzeczone pytanie po raz drugi, wyemitował to samo wyznanie.
Szkoda, że p. Dera nie wspomniał o sędzim Żurku, nękanym od dłuższego czasu przez rozmaite propagandowe, policyjne i dyscyplinarne agendy pracujące na zlecenie Zjednoczonej Prawicy. Ileż to było hałasu o niecności „typowego przedstawiciela kasty” w sprawach rodzinnych. Ostatnio była małżonka p. Żurka przeprosiła go za składanie fałszywych zeznań. Pytanie, kto ją do tego namawiał, uznajmy za retoryczne, aczkolwiek seria „Kasta” emitowana przez TVP sugeruje jednoznaczną odpowiedź.
Wszelako wbrew p. Zbyszkowi (dalej pardon za poufałość) całkowicie do pomyślenia jest wniosek o podobieństwie opisanych przypadków zachowania ludzi władzy do metod à la reżim Łukaszenki. Wystarczy po temu zwyczajny horyzont głowy, nieskażony propagandą à la Radio Maryja.
Czytaj też: Jak ewangelizuje ojciec Rydzyk