Kilkanaście lat temu byłem na przyjęciu sylwestrowym u przyjaciół. W pewnej chwili podszedł do mnie pewien pan, którego twarz wydawała mi się znajoma. – Nazywam się Paweł Wawrzecki, syn Stanisława. Chciałem panu podziękować za to, że interweniował pan w obronie mojego ojca. W gabinecie Ochaba znaleziono tylko dwa listy do przewodniczącego Rady Państwa, żeby skorzystał z prawa łaski: Rakowskiego i pana.
Nigdy więcej pana Pawła nie spotkałem, wiem tylko, że był popularnym aktorem i od lat mieszka w Ameryce. W stosunku do mnie wykonał ładny gest. Zapomniałem o moim liście do przewodniczącego Rady Państwa (substytut prezydenta) Edwarda Ochaba. Zawsze byłem przeciwnikiem kary śmierci, a już wymierzanie jej w sprawach gospodarczych uważałem za akt zdziczenia. Sprawę Stanisława Wawrzeckiego – oskarżonego w głośnym procesie i straconego (1965 r.) za przestępstwa gospodarcze, przypomniała w zeszłym tygodniu w swoim artykule Violetta Krasnowska („Powieszony i ograbiony”, POLITYKA 17), ale tylko pod kątem starań rodziny o odzyskanie mienia.
Może więc warto przypomnieć ówczesne przestępstwa gospodarcze i to, co dla nas dzisiaj najważniejsze: jak władza naciskała na sędziów, adwokatów, media i wszystkich dookoła, żeby uzyskać najsurowsze wyroki, bo one mają działanie odstraszające. Takie jest przekonanie każdej władzy autorytarnej – od Gomułki do Kaczyńskiego i Ziobry.
W ówczesnej Polsce notorycznie brakowało mięsa. W sklepach, bo na talerzach mięso bywało. Był to tzw. artykuł strategiczny. Władza panicznie bała się wybuchu niezadowolenia. Gołe haki stały się symbolem komunizmu. Brak mięsa sprzyjał przestępczości gospodarczej.