Zastanawiamy się w tym numerze, czy możliwe są w Polsce wcześniejsze wybory, a jeśli tak, to kiedy, w jakich okolicznościach i jakie są szanse na zwycięstwo opozycji („Albo wybory, albo gnicie”). Nie ma dziś politycznie ważniejszego i pilniejszego tematu – choć to, że takie spekulacje w ogóle są uprawnione, jest jednak czymś niezwykłym. Nawet nie minął rok od prezydenckiego zwycięstwa Andrzeja Dudy, co przypieczętowało serię sześciu kolejnych wyborczych sukcesów Zjednoczonej Prawicy. Potknięcia w wyborach samorządowych i senackich nie zmieniły zasadniczego układu sił: Jarosław Kaczyński otrzymał i utrzymał pełnię władzy, dostał także od suwerena swoiste absolutorium, rozgrzeszenie z tego, co on i jego ludzie robili w Polsce przez ostatnie pięć lat. Kto by pomyślał, że dziś – właściwie wciąż jeszcze na początku kadencji – rząd praktycznie utraci większość? Niby wiemy, jak do tego doszło, ale gdybym miał wskazać jeden powód, to nawet nie byłaby nim pandemia, która wstrząsnęła rządami na całym świecie. Kryzys ma charakter polityczny, nie pochodzi z zewnątrz, ale ze środka obozu władzy. I ma nazwisko: Ziobro.
Kaczyński, doświadczony gracz i intrygant, popełnił wobec Zbigniewa Ziobry serię kardynalnych błędów. Chyba go nie docenił. Wiedząc od czasu pierwszych rządów PiS o jego skłonnościach do nadużywania władzy, dał mu zgodę na połączenie stanowiska ministra i prokuratora generalnego. Potem ślepo wspierał i autoryzował jego tyleż brutalne co nieporadne czystki w wymiarze sprawiedliwości. Co gorsza, przez lata Kaczyński pozwolił Ziobrze rosnąć, gromadzić haki, pieniądze, budować własne zaplecze kadrowe. Nie przypilnował też Solidarnej Polski w kampanii wyborczej 2019 r.