Jak żyć, gdy połowa mnie już umarła?
Jak żyć, gdy połowa mnie już umarła? Wspomnienie o nich dwóch
Łabędź na dnie
TOMASZ W. MICHAŁOWSKI: – Elu, Janek odszedł kilka tygodni temu. Tego dnia ty sama prawie straciłaś życie. Trudno mi sobie wyobrazić, jak ciężko jest ci o tym mówić. Zdecydowałaś jednak, że o tym porozmawiamy…
ELŻBIETA BOGUCKA-LITYŃSKA: – Tak. Czuję, że jest to dla mnie ważne.
Poszliście na spacer…
EBL: Można powiedzieć, że jak zwykle wybraliśmy się na spacer. To była taka nasza rutyna. Był 21 lutego. Niedzielne piękne popołudnie. Toczyliśmy rozmowę. Psy podszczekiwały w zabawie i biegały wokół nas. Nie wiem nawet, kiedy i jak to się stało, ale niewiele oddalony od nas Fryderyk wszedł na zamarzniętą rzekę i wpadł do wody. Janek od razu rzucił mu się na ratunek. Kilka metrów od brzegu lód zarwał się pod Jankiem. Wszystko trwało moment. Biegłam za nim. Patrzyłam, jak zanurzał się w wodzie. Janek krzyknął – ja tonę i zniknął w głębi. Byłam już blisko. Rzuciłam mu kurtkę, aby mógł się czegoś złapać. W tej samej chwili wpadłam do wody. Chciałam go jeszcze złapać. Przebierałam rękoma po omacku. Nic nie czułam. Tylko wodę. Być może Janek był już głębiej. Po chwili znalazłam się pod wodą, a prąd wbił mnie do jakiejś przerębli. Nie mogłam się ruszyć. Wokół mnie były same gałęzie i patyki. Zrobiło mi się ciepło. Przed oczyma widziałam wyłącznie zieleń. Żadnych innych barw. Pomyślałam sobie, że idę razem z nim. Nie chcę już żyć.
I nagle jakieś przebudzenie. Coś zadziało się w mojej głowie. Pojawiła się myśl, że muszę się wydostać i zobaczyć, co się dzieje z psami. Nie wiem, jak to zrobiłam, ale popłynęłam do góry. Przedarłam się przez lód. Zobaczyłam zdezorientowane psy, które stały na brzegu. Byłam kilka metrów od miejsca, w którym się zapadłam. Próbowałam się czegoś złapać, ale lód kruszył się pode mną.