A więc to jednak nowotwór. Człowiek, który utrzymuje się z odwracania kota ogonem, musiał wreszcie uczciwie powiedzieć (inaczej by przecież nie umiał), na co choruje Polska. Na raka. Okrutna diagnoza, ale – jak się okazało – bezdyskusyjna. Pierwsza osoba w państwie Andrzej Duda przełknął informację w ciszy, bez komentarza. Przymierzał właśnie do ucha słuchawkę telefoniczną przed arcyważną rozmową z królem Jordanii. Druga osoba w państwie marszałek Sejmu – nic, zero reakcji. Szykowała sobie właśnie grzankę z reasumpcją. Premier – zamknięta kłódka, kluczyk pod wycieraczką. Raka potwierdzili też swoim milczeniem najwybitniejsi specjaliści, w tym minister zdrowia i minister aktywów państwowych. Nie możemy więc mieć w tej sprawie żadnych złudzeń. Cała opozycja polityczna jest nowotworem, który nas zżera. A wiadomo, najlepszym sposobem na tę śmiertelną chorobę jest chirurgiczne usunięcie guza, i to jak najszybciej, by nie doszło do przerzutów. Te już się jednak pojawiły, więc strategia, by zniszczyć samorządy, wolne media, niezależność sędziów czy naukowców, sama się rządowi narzuca.
Ostatnio choróbsko dało się nabrać na podły fortel. Rząd zaapelował, by rozsiane guzki nowotworowe pomogły „wreszcie” w walce z pandemią i utworzyły jak najliczniejsze miejsca szczepień na covid. Ile sił macie i pieniędzy, tyle dajcie dla dobra rodaków. W stolicy trzynaście (słownie 13) takich miejsc rak szykował. Ale wtedy obecni właściciele Biało-Czerwonej pokazali prezydentowi Trzaskowskiemu taką figę, że chyba jeszcze większą od życiorysu Morawieckiego. Ten ostatni, czyli premier, myślał pewnie, że to prowokacja, więc zgodził się tylko na jedno miejsce. Dwanaście innych niech zdycha.
Autor medycznej metafory o nowotworze mieszka w północnej dzielnicy Warszawy, obok licznych na tej ulicy miejsc, gdzie w przyszłości zostaną zbudowane wielkie garaże dla policyjnych wozów.