„W związku z zaistniałymi okolicznościami dotyczącymi nominacji dr. Tomasza Greniucha na stanowisko p.o. dyrektora Oddziału IPN we Wrocławiu dalsze pełnienie przez niego tej funkcji jest niemożliwe. Dr Tomasz Greniuch złożył na moje ręce rezygnację. Z dniem 22 lutego br. została ona przyjęta przeze mnie” – takim zdawkowym, trzyzdaniowym ledwie i omijającym istotę problemu komunikatem prezes IPN skwitował międzynarodową już aferę dotyczącą prowadzonej w jego instytucji polityki kadrowej.
IPN: Kto z kim i o co się kłóci
Hajlował przez młodzieńczy idealizm?
Przypomnijmy: jej antybohaterem był człowiek, który ledwie pół wieku po wojnie i Zagładzie nie wahał się wyciągać ręki w pozdrowieniu używanym wobec Adolfa Hitlera oraz czcić przedwojennych antysemitów wsławionych antyżydowskimi pogromami i jednego z liderów powojennego ruchu neonazistowskiego.
Rzecz jednak w tym, że komuś w ogóle przyszło do głowy, by kogoś takiego jak Tomasz Greniuch przyjąć do państwowej instytucji, i to zajmującej się historią. Już to świadczy o jakości i kierunku polityki kadrowej IPN. Więcej, Greniuch był potem awansowany. Mianowano go przecież na szefa delegatury w Opolu i przez półtora roku ignorowano podnoszone głosy oburzenia, najczęściej sugerując, że wynikają z przewrażliwienia, są histeryczne i mocno przesadzone.
W końcu ktoś w IPN (czytaj: Jarosław Szarek, bo któż inny odpowiada za tak wysoki szczebel obsady personalnej?) zdecydował o dalszym promowaniu Greniucha. A gdy posypały się protesty, Firma broniła swojego funkcjonariusza w najlepsze opowieściami, jakim to świetnym jest fachowcem, i ckliwymi sugestiami o roli pierwiastka młodzieńczego idealizmu w fascynacjach, którym uległ.
Czytaj też: Wybielanie Burego
Skrajna prawica nie tylko w IPN
Trudno zresztą się dziwić takiemu pójściu w zaparte, gdy prześledzi się sylwetki, sympatie i tezy głoszone przez wiele innych person, które przewinęły przez IPN: Piotra Gontarczyka (o jego afiliacjach pisałem w „Polityce” już w 2006 r.), Wojciecha Muszyńskiego (jw.) czy Jana Żaryna (swego czasu dyrektora Biura Edukacji Publicznej IPN, a potem doradcy prezesa Janusza Kurtyki). Bądź ludzi, którzy wciąż się w nim z sukcesem aktywnie udzielają – tu symbolem jest sam prezes Szarek, który wsławił się jako autor głośnej tezy, jakoby wykonawcami zbrodni w Jedwabnem „byli Niemcy, którzy wykorzystali w tej machinie własnego terroru – pod przymusem – grupkę Polaków”, firmowaniem serii publikacji mających być przeciwwagą dla „szkalowania Polski” oraz właśnie ukierunkowaną politycznie polityką kadrową.
Na dodatek, co jeszcze ważniejsze, nie tylko w IPN środowiska neofaszystowskie mogą dziś liczyć na względy. Znane są wszak, bo były wielekroć opisywane, przypadki przychylnego stosunku do ich sympatyków w ministerstwie sprawiedliwości i prokuraturze. Ostatnio zaś portal OKO.press zwrócił uwagę na wpisanie przez ministra edukacji (sic!) na listę czasopism naukowych wydawanego przez kręgi skrajnej narodowej prawicy periodyku „Glaukopis”. Dość wspomnieć, że na okładce można było znaleźć hiszpańskiego dyktatora gen. Franco, a wśród tekstów chociażby gloryfikacje kolaborującej z hitlerowcami Brygady Świętokrzyskiej NSZ (zawartość „Glaukopisu” też lata temu analizowałem w „Polityce”).
Archiwum „Polityki”: Doktor filister
Brunatne jest brunatne
Są jednak i pozytywne skutki tej historii. Po pierwsze, pokazała ona mimo wszystko siłę, jaką mają nacisk opinii publicznej i protesty. Po drugie, jaskrawość przypadku Greniucha jest tak oczywista, że może skończą się wreszcie akademickie dywagacje, czy można już aby w dyskusji publicznej używać terminów „faszyści”, „neofaszyści”, „neonaziści”, „brunatni” na określenie grup i ludzi niewzbraniających się w XXI w. wyciągać ręki w geście sieg heil, świętować urodzin Hitlera, mniej lub bardziej wprost odwoływać się z podziwem do koncepcji antysemickich, głosić dominację „białej rasy” czy nienawiść wobec homoseksualistów. Brunatne jest bowiem brunatne – a nie beżowe bądź koloru łagodnej caffè latte.
Czytaj też: Co czyta skrajna amerykańska prawica