Kraj

Gdzie trzymać drogie zakupy? F-35 wylądują w Łasku

Mariusz Błaszczak prezentuje kupione przez Polskę myśliwce F-35. Styczeń 2020 r. Mariusz Błaszczak prezentuje kupione przez Polskę myśliwce F-35. Styczeń 2020 r. Leszek Chemperek / Ministerstwo Obrony Narodowej
Mariusz Błaszczak w końcu ogłosił, gdzie będą stacjonować najnowocześniejsze samoloty bojowe. News ma zatrzeć fatalne oceny po serii artykułów o „przegranych” ćwiczeniach Zima-20.

Minister Mariusz Błaszczak wypowiedział się ostatnio lub udzielił wywiadów w kilku sprzyjających władzy mediach. Nastąpiło to po paru złych dla MON tygodniach, gdy w świat poszły sensacyjne doniesienia o klęsce polskich planów w ramach ćwiczeń Zima-20, zamieszaniu związanym z jakością karabinków Grot, pełzającej likwidacji marynarki wojennej i zawieszonej w próżni obietnicy „dużego kontraktu”, jaki miał być ogłoszony na dobry początek 2021 r. Informacyjna kontrofensywa przyniosła przynajmniej dwa, a właściwie nawet trzy konkrety. To dużo jak na możliwości, tryb działania i tradycje MON pod kierownictwem Błaszczaka.

Czytaj też: Europa ściga się po F-35. Wszyscy robią to inaczej niż Polska

Dobry wybór Błaszczaka

Najważniejsza jest zapowiedź umiejscowienia bazy dla zakupionych przez Polskę pod koniec stycznia 2020 r. 32 samolotów wielozadaniowych nowej generacji F-35. W wywiadzie dla PAP Błaszczak ujawnił, że będzie to 32. baza lotnictwa taktycznego w Łasku. Ma rozbudowaną infrastrukturę, której nie trzeba tworzyć od podstaw, a tylko przystosować do obsługi nowych maszyn. Wszystko będzie w gotowości do 2026 r. Dostawy zaczną się wprawdzie formalnie w 2024 r., ale na początku zbudowane dla Polski samoloty, jak w przypadku każdego klienta na F-35, będą użytkowane w USA, w bazie specjalnie przygotowanej do szkolenia zagranicznych pilotów-instruktorów. Niestety, ministra nie dopytano o szczegóły jego zdawkowych anonsów.

Niemniej pomysł stacjonowania F-35 w Łasku należy ocenić pozytywnie. Baza znajduje się w środku Polski, w dużej odległości od rejonów, z których mogłoby nadejść zagrożenie (samoloty, rakiety, pociski manewrujące). Taka lokalizacja najcenniejszego zasobu lotniczego NATO w regionie może być też lepiej zabezpieczona przed obcymi siłami specjalnymi i wywiadami. Co nie bez znaczenia, Łask to kolebka współpracy polsko-amerykańskiej w zakresie ćwiczeń lotnictwa bojowego, trwającej już od dekady w ramach tzw. Aviation Detachment. Niewykluczone więc, że to Amerykanie mieli zasadniczy wpływ na taką, a nie inną decyzję lokalizacyjną MON.

Polskie F-35 będą bowiem jednym z kluczowych elementów ugrupowania lotniczego działającego na wschodniej flance i nad Bałtykiem. Będą współdziałać ściśle z samolotami taktycznymi, rozpoznawczymi oraz wsparcia (np. tankowcami) z USA i innych krajów NATO. F-35 po prostu muszą być powiązane z planami sił powietrznych Stanów i dowództwem lotnictwa w niemieckim Ramstein. Sprzyja temu także obecność w Łasku od czasu do czasu amerykańskich lotników w ramach wspólnych ćwiczeń z Polakami.

Czytaj też: Occasus napada na Polskę. Co robi NATO?

F-35 „na oku” Amerykanów

Inną kwestią jest to, czy Amerykanie nie chcą mieć polskich F-35 w pewien sposób „na oku”. Samolot jest wpięty w sieć wymiany danych logistycznych, zbierających szeroki zakres parametrów maszyny i w czasie rzeczywistym przekazujących je do ośrodka oceny stanu technicznego. Mowa nie tylko o danych pokazujących zużycie materiałów, części czy struktur, ale również dotyczących operacyjnego użycia samolotów. We współczesnym świecie niewiele da się ukryć przed środkami zwiadu elektronicznego, ale trudno wykrywalne samoloty piątej generacji potrafią zgubić ślad, który jednak jest zapisany w ich komputerach pokładowych.

Przejrzystość i dostępność tych danych jest przedmiotem napięć między klientami systemu F-35 a ich dostawcą – rządem USA i firmą Lockheed Martin. Część krajów domaga się gwarancji ochrony poufnych informacji. Dostawca, kiedyś niechętny, teraz wysyła pozytywne sygnały. Niestety nie wiemy, jak stanowcza w tej sprawie jest Polska.

Wiemy natomiast, że Łask będzie jedną z tych baz, w których w niedalekiej przyszłości znaleźć się mają dodatkowi żołnierze z USA. Na podstawie wynegocjowanej w 2020 r. umowy dwustronnej ma to być miejsce rozmieszczenia eskadry amerykańskich bezzałogowców rozpoznawczych, a wraz z nimi będzie mógł stacjonować tam kilkusetosobowy kontyngent sił powietrznych USA. Lotnisko w Łasku od kilku lat przechodzi intensywną modernizację, włącznie z wydłużeniem drogi startowej, a inwestycje w to, co widać – budynki, płaszczyzny, pasy startowe, drogi kołowania – to tylko część podjętych robót. Chodzi także o cyfrowe łącza dużej przepustowości, infrastrukturę dozoru i kontroli, sieci komputerowe. Skoro baza ma być domem najnowocześniejszych myśliwców, nie może pozostać analogowa.

Były dowódca wojsk USA w Europie: Rosja jest groźna

Podglądanie Rosjan

Kolejne pytanie, na które odpowiedzi nie znamy: co się stanie ze stacjonującymi w tej samej bazie F-16? Rozlokowana tam eskadra (dwie inne są w Poznaniu) odgrywa w naszych siłach powietrznych specyficzną rolę – jest odpowiedzialna za rozpoznanie. Piloci latają z podwieszonymi zasobnikami optoelektronicznymi, które są obecnie najważniejszymi suwerennymi sposobami zdobywania informacji. Latają bardzo często nad północne i wschodnie granice, również nad Bałtyk, nie tylko w celach wojskowych, ale również na zlecenie cywilnej agencji wywiadu. Jeśli powiedzie się zamiar doposażenia choćby kilku samolotów, niedługo poza możliwością robienia zdjęć z powietrza zyskają zasobniki z radarami odczytującymi sytuację na powierzchni ziemi.

F-35 nie musi mieć zasobników, sam stanowi zaawansowany system rozpoznawczo-uderzeniowy. Być może to był kolejny argument za umiejscowieniem samolotów w Łasku, gdzie rozpoznawczego fachu piloci F-35 będą mogli uczyć się od tych z F-16, a najpewniej wyselekcjonowana grupa tych drugich po prostu przesiądzie się na nowe maszyny, podnosząc kunszt podglądania Rosjan na wcześniej niedostępny poziom. Ważne będzie ustalenie i nauczenie się sposobu wymiany danych rozpoznawczych między oboma typami myśliwców. Te drugie maszyny pozostaną w służbie przez ponad 20 lat, a we wspólnym ugrupowaniu często będą egzekutorami zadań ogniowych, wyznaczonych na podstawie danych od trudno zauważalnych starszych kuzynów. Lotnicy mówią obrazowo, że F-16 będą ciężarówkami do przewozu amunicji, dla której cel wypatrzą F-35 (a może i amerykańskie bezzałogowce). Dlatego F-16 z Łasku wcale nie muszą się wyprowadzać, choć byłoby bardzo wskazane, by do nowoczesnych samolotów dostosować jeszcze jakąś bazę, najlepiej w zachodniej części Polski, z dala od potencjalnej „linii frontu”.

Dobrze się stało, że F-35 nie trafią na wschodni brzeg Wisły, do Mińska Mazowieckiego czy Malborka, gdzie stacjonują stare MiG-i 29. Dobrze też, że pod samoloty wielozadaniowe dostosowywana jest baza w Świdwinie na Pomorzu Zachodnim. To będzie baza dodatkowa, zapasowa, a może po prostu kolejna, jeśli Polska postawi nie tylko na zaawansowane technologicznie, ale i stosunkowo liczne lotnictwo bojowe. Trzy eskadry F-16 i dwie F-35 to siła znaczna, ale w relacji do potencjalnego zagrożenia – raczej niewystarczająca.

Czytaj też: Amerykanie inwestują w bomby i nowe pociski

Co z polskimi F-16?

Drugim ważnym konkretem płynącym z MON, tym razem nie od Mariusza Błaszczaka, a od podległego mu Inspektoratu Uzbrojenia, jest zapowiedź modernizacji polskich F-16. To może wydawać się oczywistością, ale do tej pory brakowało jednoznacznego potwierdzenia, że polskie Jastrzębie „w środku życia” będą unowocześniane. Słowa rzecznika Inspektoratu mjr. Krzysztofa Płatka dla portalu Defence24.pl pozostawiają jednak wiele niewiadomych.

Na razie mamy potwierdzenie, że MON modernizację planuje. Dobre i to. Jeśli miałaby być wykonana szybko i przy założeniu osiągnięcia najwyższej technologicznej jakości, to polskie siły powietrzne znajdą się pod koniec dekady na poziomie nigdy niewidzianym. Wszystko jednak zależy od pieniędzy, determinacji, tempa i celów, które – jak wskazuje rzecznik – objęte są niejawnymi planami.

Najniższym poziomem modernizacji byłoby przedłużenie trwałości konstrukcji przy okazji remontu głównego, kolejnym byłaby aktualizacja komputera misji i integracja nowego uzbrojenia, najwyższym – zainstalowanie nowego aktywnego radaru i innych elektronicznych zapożyczeń z samolotów kolejnej generacji (czyli F-35). Wersja będzie zależała od odpowiedzi na pytanie o to, do czego dowódcy chcieliby używać zmodernizowanych F-16. Do roli wspomnianych ciężarówek z amunicją wielkie inwestycje potrzebne nie są, ale już do aktywnej obrony powietrznej – a takie misje będą nadal pełnić – nowy radar i środki elektronicznego mylenia przeciwnika byłyby niezwykle przydatne. Przy czym nie trzeba wszystkich F-16 modernizować jednakowo i nie wszystkie na raz, można sobie wyobrazić flotę mieszaną samolotów o większych i mniejszych możliwościach.

Pamiętać trzeba, że Polska kupiła w 2003 r. F-16 w jednej z najbardziej zaawansowanych wówczas wersji, a po drugie, wykonała częściową modernizację, gdy wraz z zakupem pocisków manewrujących JASSM i JASSM-ER zleciła zaktualizowanie komputera zarządzającego misjami uderzeniowymi. W efekcie nasze F-16 nadal należą do bardzo nowoczesnych, choć niedługo w regionie będą ustępować zamówionym przez Słowację F-16V. Upgrade Jastrzębi będzie niewątpliwie okazją do nowej rozgrywki potencjalnych dostawców komponentów, osprzętu i uzbrojenia. Emocji nie zabraknie, zwłaszcza że trudno liczyć na zmianę podejścia MON, który kluczowe przedsięwzięcia realizuje pod kloszem tajności.

Czytaj też: Samolot, który myśli. F-35A dla Polski

Na północ od linii Alp

Trzecim konkretem, który Błaszczak zdradził w zaprzyjaźnionym z PiS tygodniku „Sieci”, jest decyzja, że polski generał ma być jednym z zastępców dowódcy amerykańskiego V Korpusu, którego wysunięte dowództwo znajduje się od kilku miesięcy w Poznaniu. Korpus jest szczeblem dowodzenia powyżej dywizji, a poniżej armijnego sztabu umiejscowionego w Niemczech, ale de facto US Army scedowała nań dowodzenie całością wojsk lądowych USA w Europie na północ od linii Alp. Błaszczak nie wskazał, który z generałów dostanie nominację, nie opisał szerzej roli polskiego oficera w strukturach korpusu ani nie ujawnił, jakiej rangi wojskowej będzie to stanowisko.

Wcielanie oficerów państw gospodarzy do sztabów amerykańskich nie jest niczym nowym, przeciwnie, służy lepszej integracji z miejscowymi siłami zbrojnymi. Ma też pewne znaczenie prestiżowo-kurtuazyjne, jest dowodem wdzięczności dla władz i społeczeństwa kraju goszczącego oddziały i dowództwa USA. Dlatego np. szefem sztabu US Army Europe-Africa w Wiesbaden jest niemiecki generał. Polak jako „jeden z zastępców” dowódcy korpusu mógłby odpowiadać za szkolenie, planowanie operacyjne albo integrację z siłami zbrojnymi RP. Ważne, że jeśli zapowiedź Błaszczaka zostanie szybko zrealizowana, polski oficer wejdzie w najwyższe struktury korpusu na dość wczesnym etapie jego organizacji i przed kluczowymi ćwiczeniami Defender Europe 21, w których dowództwo korpusu weźmie udział po raz pierwszy. Doświadczenie, kontakty i pozycja, jaką sobie będzie mógł wyrobić taki generał, mogą okazać się bezcenne.

Kto zostanie wysłany i z jaką misją? Zapewne o tym szef MON rozmawiał z amerykańskim sekretarzem obrony Lloydem Austinem, który niecały miesiąc po objęciu urzędu zadzwonił do Polski przed zbliżającym się wirtualnym szczytem ministrów obrony NATO.

Każdy z tych konkretów stanowi swego rodzaju przełom w informacyjnym zastoju MON Błaszczaka. Reszta ostatnich wypowiedzi to już stara śpiewka: o nagonce mediów na karabinek Grot, o zwiększaniu liczebności sił zbrojnych, o tym, że je modernizuje, o tym, że ćwiczenia Zima-20 wcale nie były „przegrane”, a jako ich kierownik sam zarządził ich najtrudniejszą z możliwych formułę. Bez zaskoczenia trzeba przyjąć i to, że minister trochę wycofał się z zapowiedzi – czy wręcz obietnicy – ogłoszenia na początku roku jakiegoś „dużego kontraktu”.

Czytaj też: Pół miliona ton dyplomacji wypłynęło w morze

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Andrzej Duda: ostatni etap w służbie twardej opcji PiS. Widzi siebie jako następcę królów

O co właściwie chodzi prezydentowi Andrzejowi Dudzie, co chce osiągnąć takimi wystąpieniami jak ostatnie sejmowe orędzie? Czy naprawdę sądzi, że po zakończeniu swojej drugiej kadencji pozostanie ważnym politycznym graczem?

Jakub Majmurek
23.10.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną