W tym tygodniu program szczepień przeciwko koronawirusowi wzbogaci się o trzeci produkt: do szczepionek firm Pfizer/BioNTech i Moderna dołączy preparat opracowany na Uniwersytecie Oksfordzkim, a wytwarzany przez brytyjsko-szwedzki koncern AstraZeneca. Według danych, na podstawie których Europejska Agencja Leków (EMA) wydała pozytywną rekomendację dla warunkowej autoryzacji, szczepionka „oksfordzka” zapobiega ok. 60 proc. zakażeń SARS-CoV-2, a więc jest pod tym względem mniej skuteczna od już stosowanych preparatów wykorzystujących mRNA (chroniących w ponad 90 proc.). Co więcej, mała liczba przypadków wśród seniorów uczestniczących w badaniu sprawiła, że w ocenie EMA nie można określić skuteczności produktu u osób powyżej 55. roku życia.
Te liczby działają na wyobraźnię, dlatego zeszłotygodniowa zapowiedź rządu, że szczepionką „oksfordzką” nie będą szczepieni seniorzy, ale otrzymają ją nauczyciele, wywołała burzę: szef ZNP Sławomir Broniarz zażądał dla pedagogów „skutecznej szczepionki, a nie eksperymentowania”. Produkt AstraZeneca może być jednak skuteczniejszy, niż wynika z danych rejestracyjnych: niedawna analiza wskazuje, że już jedna dawka ogranicza ryzyko wystąpienia objawów o 76 proc., chroni też w pełni przed ciężkim przebiegiem Covid-19 i zgonem. Skuteczna ochrona przed najgorszymi konsekwencjami choroby została już wcześniej wykazana w badaniu będącym podstawą rejestracji. Niewykluczone, że wraz ze spływaniem danych z kolejnych badań EMA zaktualizuje oficjalne parametry szczepionki.
Tymczasem coraz większym wyzwaniem staje się ochrona przed nowymi wariantami SARS-CoV-2, które mogą wymykać się odpowiedzi immunologicznej – wyniki kolejnych badań wskazują, że takie cechy ma tzw. wariant południowoafrykański.