Chodzi o miejsce zwolnione po osiągnięciu 70. roku życia przez sędzię Teresę Kurcyusz-Furmanik. Inicjatywa Łukasza Piebiaka jest o tyle zrozumiała, że w sumie lepiej, żeby wpływał na neo-KRS od środka jako jej członek niż z zewnątrz, ale z tylnego siedzenia.
Czytaj też: Polowanie na sędziów
Stracił funkcję, ale nie wpływy
Piebiak do wybuchu afery z „farmą trolli” w Ministerstwie Sprawiedliwości (nazywanej też „aferą hejterską”) był wiceministrem w tym resorcie. Stracił stanowisko, bo okazało się, że z nadzorowanego przez niego wydziału sądów powszechnych wyciekły rozmaite wrażliwe dane sędziów działających w opozycyjnych stowarzyszeniach. Uważany był też za patrona „farmy trolli”, o czym pisały różne media.
Do dziś nie odpowiedział ani karnie, ani dyscyplinarnie za ten wyciek danych. Stracił funkcję, ale nie stracił wpływów. Bez niego minister Zbigniew Ziobro nie ma żadnego „przełożenia” na sędziów. Piebiak zna środowisko, wie, kto jest kim, kto będzie posłuszny, więc można go nagrodzić awansem, a kto ma kompleks niezawisłości. To on np. decydował o nominacjach na prezesów i wiceprezesów sądów, gdy Ziobro wymieniał kierowniczą kadrę. To on wybierał rzeczników dyscyplinarnych. To on typował, którzy kandydaci nadają się do utworzonych przez tę władzę neoizb Sądu Najwyższego. To on wreszcie wymyślił neo-KRS.
Po aferze wziął urlop, a potem dostał posadę w działającym przy ministrze badawczym Instytucie Wymiaru Sprawiedliwości. Formalnie jest sędzią sądu rejonowego delegowanym do Sądu Okręgowego w Warszawie. Zgłosił też swoją kandydaturę w konkursie do Naczelnego Sądu Administracyjnego. Jako członek neo-KRS mógłby pilnować jej zaopiniowania. Podobnie jak dopilnował zaopiniowania do Sądu Najwyższego (a wcześniej wyboru do neo-KRS) dwóch protegowanych: Dariusza Drajewicza i Rafała Puchalskiego. Niestety dla Piebiaka Andrzej Duda od roku nie powołuje ich do SN. Spekuluje się, że było to powodem ataku Macieja Nawackiego, innego członka neo-KRS, na przedstawiciela prezydenta w Radzie sędziego Wiesława Johanna (zarzucił mu, że po wyborach jego nominacja straciła ważność, mimo że został w terminie ponownie nominowany przez Dudę).
Czytaj też: Samoobrona sędziów. Działania władz „mają znamiona szykan”
Piebiak czeka na podpisy
Tak czy owak, Piebiak ogłosił w internecie nabór dla sędziów chętnych podpisać się pod jego kandydaturą do neo-KRS. Musi zebrać co najmniej 25 podpisów. Raczej nie będzie miał z tym trudności. Przeciwnie, każdy sędzia, który myśli o startowaniu w przyszłości w konkursach, ma interes, żeby się Piebiakowi podpisać. Nawet jeśli ostatecznie nie zostanie on członkiem neo-KRS (decydują politycy), to przecież nie przestanie czuwać nad konkursami.
Piebiak ogłosił też drugą listę – dla chcących go poprzeć obywateli. Bardzo to ładne: chce mieć poparcie społeczeństwa. I będzie to lokata na przyszłość, jeśli ktoś jest prawnikiem i myśli o starcie w konkursie na sędziego. Absolwenci prawa, radcowie, notariusze, prokuratorzy, adwokaci – wszyscy noszą w teczkach buławy sędziów Sądu Najwyższego albo NSA. I sądów powszechnych. Taki podpis może procentować, jak w PRL przynależność np. do socjalistycznej organizacji młodzieżowej. Będzie świadczył o prawidłowym morale i właściwej orientacji ideowej. Takim ludziom partia może śmiało zaufać.
Czytaj też: Bulgocze w neo-KRS. Pieniądze, nielojalność, awanse