Mamy w Polsce stan klęski demograficznej. Dane GUS za 2020 r. są zgoła dramatyczne: największa od czasu II wojny światowej liczba zgonów 477 tys. – 70 tys. ponad wieloletnią średnią, w tym prawdopodobnie ok. 40 tys. z powodu Covid-19; rekordowo niska liczba urodzin, najniższa od 2004 r.; ludność Polski mniejsza o 115 tys. osób. Program 500 plus, po którym władze spodziewały się pobudzenia dzietności Polek, w tę stronę nie zadziałał, pozostał programem socjalnym. Cała państwowa retoryka ochrony rodziny i premiowania wielodzietności okazała się w znacznej mierze pustosłowiem. Nawet pandemiczne zamknięcie w domach nie przyniosło, choć tego oczekiwano, żadnego baby boomu. Polki nie chcą rodzić. Jak piszemy w naszym okładkowym raporcie – nie chcą rodzić „w tym kraju”.
Nie czują się bezpiecznie, obawiają się o przyszłość swoją i swoich dzieci, o komfort ciąży i porodu, opiekę prenatalną, dostęp do żłobków i przedszkoli. Teraz po zaostrzeniu prawa aborcyjnego mamy wręcz nastroje paniki: przeraża groźba państwowego przymusu donoszenia nawet patologicznej ciąży. Nowe prawo poniża kobiety, odbiera im podmiotowość, prawo decydowania o macierzyństwie, wolność sumienia; ciąża je upaństwawia. Pisaliśmy już o tym tyle razy, że aż wstyd powtarzać: wprowadzenie najostrzejszego w Europie prawa antyaborcyjnego ani nie zmieni liczby dokonywanych podziemnie i za granicą przerwań ciąży, ani nie zachęci do posiadania dzieci. Co najwyżej zwiększy liczbę trumienek i grobków „ochrzczonych” ofiar systemowego okrucieństwa. Więc po co to? Różne odpowiedzi prowadzą do tego samego miejsca: to cynizm.
Tym słowem, należącym raczej do domeny etyki i psychologii niż politologii, można by ostemplować większość, normalnie trudno wytłumaczalnych, decyzji i zachowań ludzi władzy.