Powołanie w ubiegłym roku rządowego Funduszu Inicjatyw Lokalnych samorządowcy przyjęli z pewnym uznaniem – pojawiła się szansa na dodatkowe pieniądze dla lokalnych budżetów nadwerężonych m.in. przez kryzys wywołany covid-19. Entuzjazm był umiarkowany, bo wszyscy pamiętali zarówno ostrzeżenia, jak i obietnice z samorządowej kampanii 2018 r. Komunikat był jednoznaczny – opłaca się zagłosować właściwie, czyli na kandydatów partii władzy.
Kampania przyniosła niewielki skutek, jeśli porównać zaangażowane środki do efektów. PiS zdobył władzę w gminach, w których mieszka 9 proc. mieszkańców Polski, nawet w swym podkarpackim mateczniku kontroluje gminy z niespełna jedną trzecią ludności regionu. W kraju partia ma w rękach zaledwie kilka miast prezydenckich i żadnej metropolii. Profesorowie Paweł Swianiewicz i Jarosław Flis w analizie przygotowanej dla Fundacji im. Stefana Batorego sprawdzili, że PiS swoje obietnice i ostrzeżenia potraktował jednak poważnie i zrealizował je, dzieląc 4,35 mld z drugiej transzy Funduszu Inwestycji Lokalnych.
Podkast „Polityki”: Jaka będzie przyszłość samorządów?
Jak rząd podzielił wsparcie
Z analizy wynika, że gminy kierowane przez samorządowców związanych z PiS otrzymały 28 proc. wszystkich dotacji, mimo że, jak wspomniałem, mieszka w nich zaledwie 9 proc. Polek i Polaków. Do samorządów, którymi kierują włodarze z partii należących dziś do opozycyjnego „bloku senackiego” – mieszka w nich 32 proc. mieszkańców Polski – trafiło 10 proc. dotacji.
Badacze wyodrębnili jeszcze dwie kategorie samorządowców: kontr-PiS – to niezależni, którzy startowali przeciwko kandydatowi z PiS i wygrali (ich samorządy obejmują 37 proc. mieszkańców kraju); oraz neutralni, czyli ci, którzy nie wadzą wprost partii władzy (22 proc. mieszkańców Polski). Do neutralnych trafiło 36 proc. dotacji, do kontr-PiS – 27 proc.
Z kolei jeśli popatrzeć na wyniki podziału nie pod kątem dotacji, tylko gmin wyróżnionych środkami z funduszu, to okaże się, że trafiły one tylko do 19 proc. gmin kierowanych przez włodarzy z opozycyjnego „bloku senackiego”, do 39 proc. gmin kontr-PiS, 56 proc. gmin neutralnych i 86 proc. gmin pisowskich.
Czytaj też: Kaczyński samorządom nie ufa. Czas porachunków
Dodatkowa kara za głos na Trzaskowskiego
Odsetki warto uzupełnić kwotami. Wówczas okaże się, że mieszkańcy samorządów „bloku senackiego” dostali na głowę średnio 25 zł, samorządów pisowskich – 250 zł, neutralnych – 134 zł, kontr-PiS – 60 zł. Swianiewicz i Flis nie zapomnieli sprawdzić, czy aby nie jest tak, że wyższe dotacje w gminach pisowskich wynikają z faktu, że są one biedniejsze, więc im się należało. Cóż, warto być mieszkańcem biednej gminy pisowskiej, bo wtedy średnia dotacja na głowę sięga 255 zł, w równie biednej gminie kontrolowanej przez włodarza z „bloku senackiego” – 34 zł. Premia za biedę w stosunku do średniej krajowej – zaledwie 10 zł.
Dodatkową karę i premię można było dostać za wynik w wyborach prezydenckich. W gminach, w których rządzi włodarz z „bloku senackiego” i na dodatek wygrał Rafał Trzaskowski, średnia wysokość dotacji na głowę wyniosła ledwie 16 zł, w samorządach pisowskich kara za złe głosowanie to 25 zł, czyli dotacja w wysokości 225 zł na głowę zamiast 250 średniej. Ci, którzy źle zagłosowali w wyborach samorządowych, powierzając władzę człowiekowi z partii formujących dziś „blok senacki” i próbowali się zrehabilitować, głosując na Andrzeja Dudę, dostali 44 zł per capita. Niełatwo wrócić do łask, ale sygnał jest jasny, że warto się starać.
Czytaj też: Jak się staliśmy wykluczeni komunikacyjnie
Narzędzie politycznego klientelizmu
Badacze analizowali wyniki podziału na wszelkie możliwe sposoby, stosując w badaniu oprócz kryteriów politycznych kryteria geograficzne, historyczne, demograficzne, ekonomiczne. Za każdym razem odtwarza się jasny schemat podziału. Autorzy opracowania stwierdzają: „Bez najmniejszych wątpliwości, niezależnie od charakteru samej gminy, przytłaczająca większość włodarzy z partii rządzącej jest »nagradzana« dotacjami, których wysokość w przeliczeniu na jednego mieszkańca jest wielokrotnie wyższa od średniej krajowej oraz drastycznie wyższa od dotacji otrzymywanych przez samorządy rządzone przez politycznych przeciwników”.
Ich zdaniem „należy uznać taką politykę za godzącą w podstawy demokratycznego państwa prawa, zasady subsydiarności zapisanej w niezliczonych deklaracjach programowych. Przyczynia się ona do pogłębiania podziałów w kraju. Jest to o tyle zaskakujące, że w obliczu zdecydowanej słabości partii rządzącej w samorządach takie narzędzie niewyszukanego politycznego klientelizmu wyborczego oznacza karanie własnych wyborców. Wyborcy Andrzeja Dudy, którzy zostali »ukarani« ze względu na afiliację polityczną swojego wójta lub burmistrza (albo na brak jakiejkolwiek afiliacji w przypadku kandydatów wybranych z list komitetów lokalnych), stanowią zdecydowaną większość jego elektoratu”.
Czytaj też: Czy potrzebne nam nowe województwa
Nasze podatki jak partyjny budżet
Na koniec Swianiewicz i Flis sprawdzili, jak to było wcześniej, za rządów PO, i stwierdzili, że owszem, dotacje w ramach np. „schetynówek” na budowę dróg lokalnych bywały także partyjnie skrzywione, ale nigdy skrzywienie to nie przekraczało kilkunastu, maksymalnie kilkudziesięciu procent. Poza tym dopiero za rządów Zjednoczonej Prawicy istotnie wzrósł udział dotacji celowych z budżetu centralnego w budżetach gmin, a więc i możliwość klientelizmu.
Liczby przedstawione przez profesorów Swianiewicza i Flisa są na tyle bezwzględne i jednoznaczne, że nie wymagają już dodatkowego komentarza. Domagają się jednak reakcji ze strony nas wszystkich, których podatki składające się na centralny budżet traktowane są jak prywatny budżet, którym władza może dysponować według uznania i partyjnego interesu.
Raport „Rządowy Fundusz Inwestycji Lokalnych – reguły podziału” dostępny jest w witrynie Fundacji im. Stefana Batorego.