PiS wymyślił, jak zniechęcić do łamania bezprawnie lub wadliwie wprowadzonych pandemicznych zakazów, nakazów i ograniczeń – w tym konstytucyjnej wolności zgromadzeń. Wszystko pod zbożnym hasłem odciążania sądów. Tymczasem sądy orzekają właśnie o niekonstytucyjności mandatów nakładanych wiosną, więc ludzie przestają się zakazami przejmować: demonstrują przeciw władzy, otwierając hotele czy studia fitness. Teraz będą za to płacić. A potem latami walczyć w sądzie o zwrot pieniędzy za mandat.
Do Sejmu wpłynął bowiem pisowski projekt zmiany prawa o wykroczeniach. Teraz mandat karny wymierzony przez policję – w tym drogową, straż miejską czy inny uprawniony organ – będzie płatny przed odwołaniem do sądu, a nie po. (Przy czym odwołanie przysługuje nie tyle do sądu, co do referendarza, czyli urzędnika sądowego niemającego gwarancji niezawisłości). Na odwołanie będzie siedem dni. Odwołując się, trzeba będzie przedstawić wszystkie dowody na swoją korzyść. I na tym koniec: w trakcie postępowania przed sądem innych dowodów już nie będzie można przedstawić. W języku prawniczym to tzw. prekluzja dowodowa – stosowana czasem i jak na razie tylko w postępowaniu cywilnym. W postępowaniu wykroczeniowym będzie się to sprowadzało do tego, że na dowody, które przedstawi przed sądem policja, ukarany mandatem już nie będzie mógł odpowiedzieć.
Tak więc PiS zamierza stworzyć postępowanie karne, w którym nie obowiązuje zasada domniemania niewinności – bo kara wymierzana i egzekwowana będzie przed postępowaniem ustalającym winę, a podsądny będzie musiał dowodzić swojej niewinności. Nie będzie obowiązywać zasada sądowego wymiaru kary, ponieważ ta wymierzana będzie przez organ pozasądowy: policję, a odwołanie będzie rozpatrywał urzędnik sądowy. A za pomocą wspomnianej prekluzji dowodowej zostanie ograniczone prawo do obrony.