Krajowe Biuro Wyborcze poinformowało PAP, że pozytywnie rozpatrzyło wnioski Poczty Polskiej oraz Państwowej Wytwórni Papierów Wartościowych o zwrot pieniędzy, które spółki wyłożyły na organizację zleconego przez Mateusza Morawieckiego na 10 maja 2020 r. głosowania. PWPW drukowała pakiety wyborcze, co według medialnych szacunków kosztowało ok. 4,5 mln zł. Poczta miała przygotować logistykę operacji: system informatyczny, dostarczenie pakietów wyborcom, a potem odbiór głosów (urny, worki na wypełnione karty itp.), na co – znowu według obliczeń mediów – pójść musiało niemal 69 mln zł.
Wycena dokonana przez biegłych powołanych przez KBW opiewa na nieco niższe sumy, ale i tak Poczta dostanie 53 mln 205 tys. zł, a PWPW – 3 mln 245 tys. zł. Oczywiście rekompensata obciąży de facto budżet państwa. Wobec zaś różnic w szacunkach niekoniecznie musi spełniać biznesowe oczekiwania firm – a przecież taka Poczta Polska od dawna narzeka na kiepską kondycję.
Czytaj też: Poczta Polska pod kreską. Winna pandemia czy wybory?
Sąd: Morawiecki nie miał prawa
Poza aspektem czysto finansowym w całej historii ważne jest i to, że jest kolejnym przykładem kompletnego lekceważenia przez ekipę PiS procedur prawnych: reguł wydawania decyzji administracyjnych, przepisów kompetencyjnych i hierarchii źródeł prawa. Innymi słowy: ostentacyjnego działania na skróty czy też – by zacytować twórcę i ideologa, a więc klasyka tej metody – „bez żadnego trybu”.
Wszak forsowany przez PiS wiosną ubiegłego roku z czysto politycznych kalkulacji pomysł wyborów korespondencyjnych od początku był prawnie chybiony (nie mówiąc o tym, że przeprowadzanie na siłę głosowania w warunkach pandemii urągało rozumowi). Więcej, jak wywiódł Wojewódzki Sąd Administracyjny w Warszawie, powierzając Poczcie Polskiej organizację wyborów prezydenckich, Morawiecki „rażąco naruszył prawo” i przekroczył swoje kompetencje. Sąd przypomniał w uzasadnieniu wyroku, że ani przepisy konstytucji, ani ustawy o Radzie Ministrów nie przyznają premierowi żadnych uprawnień w zakresie zmierzającym do realizacji i przygotowania jakichkolwiek wyborów powszechnych. Sama decyzja Morawieckiego była zatem pozbawiona podstawy prawnej – a więc nieważna.
Za dopełnienie „kabaretu” można uznać to, że z prawnoustrojowego punktu widzenia wiosenne wybory, choć się nie odbyły, nigdy nie zostały odwołane. Dotyczący ich układ Jarosława Kaczyńskiego i Jarosława Gowina nie dość, że był nieformalny, to – także „bez żadnego trybu” – zakładał, że Sąd Najwyższy nie wiedzieć czemu ma uznać ich nieważność.
Czytaj też: Haracz na władzę. Kto i ile płaci partii Kaczyńskiego
Samomultiplikujący się bajzel
Ale są i inne konsekwencje kolejnego już „grzechu pierworodnego” PiS (tym pierwszym z pierwszych było niewprowadzenie w obliczu epidemii stanu nadzwyczajnego). Otóż aby choć częściowo załatać dziurę w budżetach wykorzystanych bezprawnie państwowych spółek, posłowie PiS musieli kolejny raz nowelizować ustawę covidową, wprowadzając furtkę pozwalającą na rozliczenie nieodbytego głosowania. I znowu uczynili to, obchodząc zasady dobrego stanowienia prawa – z zaskoczenia i podczas nocnego posiedzenia Sejmu.
Takie manipulacje w państwie PiS są na porządku dziennym. Stały się jego praktyką. Tak samo bowiem – „bez żadnego trybu” – rząd próbuje np. ograniczać konstytucyjne prawo obywateli do zgromadzeń czy prowadzenia działalności gospodarczej. Nie pomagają kolejne werdykty sądów uniewinniające nękanych za naruszenie bezprawnych w istocie zakazów, bo wprowadzonych rządowym rozporządzeniem, a nie parlamentarną ustawą. Państwowa policja uparcie próbuje pacyfikować społeczne protesty, nadając przez głośniki komunikaty o rzekomej nielegalności działań obywateli, a potem legitymując i wysyłając do sądów i sanepidów wnioski o ukaranie uczestników. Karami wciąż straszeni są przedsiębiorcy objęci lockdownem – owszem, z epidemiologicznych względów uzasadnionym, lecz wadliwie ustanowionym (co potwierdził ostatnio Wojewódzki Sąd Administracyjny w Opolu).
Władza lekceważy prawo po części celowo, po części z nieuctwa, a po części ze względów mentalnościowych. Najgorsze, że mało kto się już temu dziwi, a bajzel w państwie PiS osiągnął już poziom samomultiplikujący: z jednych naruszeń wynikają kolejne, a jeden absurd generuje następny.
Czytaj też: Z życia listonosza