Premier Mateusz Morawiecki ma dużą słabość do mijania się z prawdą, co zresztą nie jest jakimś odkryciem, bo zostało stwierdzone m.in. dwoma postanowieniami sądów w kampanii wyborczej 2018. Ostatnio najczęściej uprawia to swoje hobby w kontekście europejskim – dziś nagle postanowił wystąpić w Sejmie w sprawie zapowiedzianego weta do unijnego budżetu na lata 2021–27.
Jerzy Baczyński: Tłok przy ścianie
Co premier mówił w lipcu
Gdy w lipcu europejscy przywódcy dogadali się w sprawie budżetu na następną siedmiolatkę, Morawiecki chwalił się, ile miliardów euro dla Polski wynegocjował, a jednocześnie zapewniał, że „w porozumieniu nie ma bezpośredniego połączenia pomiędzy praworządnością a środkami budżetowymi”. Teraz chce wetować te miliardy, bo nagle się okazało, że to bezpośrednie połączenie tam jest. Co więcej, rząd PiS już nie ma wpływu na blokowanie tego mechanizmu, bo zgodnie z zapisami szczytu uchwala się go w formie rozporządzenia, które nie wymaga jednomyślności.
Nie wiadomo, co byłoby gorsze: czy fakt, że premier sporego państwa europejskiego nie wie, pod czym się podpisał, czy też że wiedział, co podpisał, i świadomie wprowadzał nas wszystkich w błąd. Na co wtedy liczył? Że nikt nie zauważy? Jak małe dziecko, które zrobiło psikus? To nie są żarty, rozmawiamy o porozumieniu w sprawie unijnego budżetu, który ma pomóc wyjść z pandemicznego kryzysu nie tylko Polsce i jej 38 mln obywateli, ale też całej Unii i 450 mln Europejczyków od Lizbony do Białegostoku.