Parafrazując klasyka, jeśli ktoś jest na okładce „Sieci”, to skądś tam jest. Kiedy więc w ostatnim numerze tygodnika wyeksponowany został narodowiec Robert Bąkiewicz, wielu ludziom w Konfederacji zapaliły się w głowach czerwone lampki. Bo może być to zapowiedź, że kroi się grubsza akcja ze strony PiS.
Szeroka publiczność zapewne dopiero teraz zwróciła uwagę na Bąkiewicza. Trudno było przeoczyć zdarzenie z jego udziałem pod kościołem św. Krzyża w Warszawie, kiedy wraz z kamratami, przy obojętnej obecności policji, zrzucał ze schodów wiekową aktywistkę z organizacji Polskie Babcie. Dostarczając inspiracji setkom kolejnych młodych mężczyzn, którzy na wezwanie krewkiego narodowca również stanęli pod murami świątyń w całej Polsce, aby bronić chrześcijaństwa przed lewackim ateizmem. W zwartych grupach i w pozach komandosów oczekujących zmasowanego szturmu, którego się jednak nie doczekali.
Ale gdyby nie zorganizowana przez Bąkiewicza samozwańcza „straż narodowa”, apel Jarosława Kaczyńskiego ze sławnego już orędzia o przeciwstawienie się „nihilizmowi” wywołałby co najwyżej głuche echo. Zagoniona do narożnika władza musiała więc docenić wysiłek szczerego patrioty, który czynnie stanął „za życiem”, narażając się na szykany, a może i prześladowania (do tego stopnia, że aż poprosił o policyjną ochronę). W tak trudnym czasie świadectwo nieugiętej postawy było na wagę złota.
Tyle że Bąkiewicz może się okazać kimś więcej niż tylko figurantem wynajętym do odegrania epizodycznej rólki w propagandowym teatrzyku. To postać w środowisku polskich narodowców wysoce ustosunkowana: szef Stowarzyszenia Marsz Niepodległości i zarazem redaktor naczelny Mediów Narodowych (czyli internetowej stacji o niemałych zasięgach). Jeżeli flirt Bąkiewicza z władzą będzie miał ciąg dalszy, to niepisowską prawicę z Konfederacji i okolic czekają silne turbulencje.