„Jesteśmy ostatnią linią obrony, ale kto, jeśli nie my. Wraz z innymi rodzajami sił zbrojnych, wspierając służbę zdrowia, pokonamy tego »skur*****«, który od wiosny próbuje zabrać życie naszym bliskim i trwale zmienić nasz styl życia” – napisał w czwartek do żołnierzy Wojsk Obrony Terytorialnej ich dowódca gen. dyw. Wiesław Kukuła. To pierwsza w czteroletniej historii WOT taka akcja, tym bardziej nietypowa, że skierowana do wszystkich jej członków, nagła, niepoprzedzona stopniowym podnoszeniem gotowości bojowej. To był nie tylko test systemu, ale ludzi, ich zaangażowania, zdolności do podjęcia decyzji, reakcji rodzin, pracodawców, otoczenia. Bo choć każdy żołnierz WOT mógł się spodziewać, że wezwanie do walki z jesienną falą pandemii przyjdzie, to nikt nie wiedział, kiedy, kogo obejmie i jak pilne będzie.
Wezwanie przyszło tuż przed Wszystkimi Świętymi, dniem w Polsce szczególnym, wydane zostało z bardzo niewielkim wyprzedzeniem i objęło wszystkich.
Czytaj też: Piąty element. Jakie rozkazy wyda wicepremier Kaczyński
Gotowi na miesiące walki?
Gen. Kukuła wyjaśniał, że „triggerem” (oficer znany jest z zamiłowania do anglicyzmów) uruchamiającym masowe wejście WOT do walki z koronawirusem było przekroczenie poziomu 20 tys. zakażeń dziennie. Apel do żołnierzy dotarł w czwartek, kiedy resort zdrowia podał nową dobową liczbę infekcji. Kukuła pisał, że taka liczba zachorowań oznacza „przejście sił zbrojnych do działań przeciwepidemicznych o dużej intensywności” – z dużym zaangażowaniem WOT, ale również wojsk operacyjnych, które nazwał „kawalerią”. To oznacza nawet 20 tys. żołnierzy dziennie skierowanych do walki z pandemią. Niewykluczone jednak, że z czasem ten poziom wzrośnie.
Kukuła kazał się swoim żołnierzom przygotować nie na tygodnie, a miesiące walki. Ile? Na razie sugeruje, by do końca roku przejrzeć kalendarze i poznać własne możliwości: „Potrzebujemy to wiedzieć, ponieważ jako wasi dowódcy musimy zarządzać tokiem waszej służby w taki sposób, aby pogodzić go z życiem zawodowym i prywatnym”.
Cały czas trzeba pamiętać, że WOT to służba ochotnicza, współdzielona z pracą i rodziną. W apelu generała najbardziej znaczący jest fragment, że „potencjał służby zdrowia znajduje się na granicy swoich możliwości”, a w działaniach WOT chodzi już nie tylko o ratowanie zdrowia, ale życia ludzi. Większość tej emocjonalnej odezwy znalazła się w oficjalnym komunikacie dowództwa, choć bez niecenzuralnego słowa na „s”.
Czytaj też: Co dalej z polityką obronną? Duda sprawił sobie „kłopot”
Skala, jakiej nie było
Wojska Obrony Terytorialnej liczą 26 tys. żołnierzy. Na apel odpowiedziało w piątek 19,5 tys. Ponad 2 tys. już działa w różnej formie w akcji antyepidemicznej, nazwanej „Trwałą Odpornością”. To przedłużenie ogłoszonej wraz z pierwszą falą „Odporną Wiosną”, w ramach której WOT czyniły pierwsze kroki jako element systemu reagowania kryzysowego na ponadlokalną skalę. Wcześniej były skutecznym narzędziem reagowania na kryzysy i klęski głównie wynikające z kaprysów pogody i o niewielkim zasięgu: wsi, gminy, powiatu. Tylko czasami zakres szkód, długość działań i wielkość zaangażowanych sił wymagały użycia brygad terytorialnych z całego województwa, a nawet sąsiednich regionów (WOT są bowiem cały czas w budowie i nie wszędzie osiągnęły status operacyjny).
Pandemia to jednak nie podtopienie czy burza. Nie przechodzi po kilkunastu minutach, jej skutki trwają znacznie dłużej, w dodatku obejmują cały kraj. Aby wojsko weszło do akcji, nie wystarczy telefon wojewody czy starosty do dowódcy lokalnego batalionu czy brygady. Trzeba było stworzyć ogólnopolski system monitoringu, kierowania cywilnego i dowodzenia wojskowego. Żeby sytuację skomplikować: przerzucanie worków z piaskiem to co innego niż przenoszenie chorych na potencjalnie śmiertelną chorobę 90-letnich pacjentów domów pomocy społecznej, w szczelnym ubraniu, żeby samemu nie zachorować. Adaptacja do nowych zadań musiała nastąpić wiosną w kilka tygodni, ale dotyczyła wtedy niewielu. Dzisiaj dotyczy praktycznie wszystkich i dla tych, którzy jeszcze nie zetknęli się z nowymi zadaniami i zagrożeniem, musi nastąpić w ciągu kilku dni.
Oczywiście żołnierze WOT nie staną się z dnia na dzień wykwalifikowanymi lekarzami, ratownikami medycznymi czy pielęgniarzami. W weekend zaczęli podstawowe szkolenia przeciwepidemiczne, podobne do tych, jakie w całej ponadstutysięcznej zawodowej armii zarządził Mariusz Błaszczak. Chodzi bardziej o bezpieczeństwo samych żołnierzy mierzących temperaturę czy pobierających wymazy niż o superumiejetności. Po przejściu szkoleń kilkanaście tysięcy żołnierzy WOT będzie mogło zostać skierowanych do szpitali w roli pomocników i na punkty poboru wymazów (docelowo mają je obsadzić w pełni). Mają wyręczać personel medyczny z wyższymi umiejętnościami w prostych, podstawowych czynnościach. Tak będzie przynajmniej na początku, zanim nabędą doświadczenia i wiedzy, którą na bieżąco mają potwierdzać przyspieszone certyfikaty.
Czytaj też: Pięć lat Dudy. Słaby zwierzchnik słabej armii
Pierwsza pomoc i patrole
Ci już bardziej wyspecjalizowani, umiejący np. udzielać pierwszej pomocy, zostaną wyposażeni w plecaki z zestawami medycznymi, by robić to tam, gdzie będzie trzeba i kiedy będzie trzeba. Chodzi o to, by system ratowniczy mógł korzystać z takiej rozproszonej, obywatelskiej sieci, bo kto wie, na jak długo wystarczy mu wydolności i pojemności na wyższym poziomie.
Ci, którzy nie wzmocnią placówek medycznych, zostaną zapewne skierowani do służby patrolowej, by wraz z policją sprawdzać, czy pół miliona Polaków poddanych kwarantannie jej przestrzega. Inni będą nadal – i zapewne w coraz większym stopniu – wykonywać zadania transportowe na rzecz ośrodków pomocy społecznej. Uruchomiona przez rząd akcja pomocy seniorom, by nie musieli wychodzić z domów, w znacznym stopniu opiera się właśnie na transporcie – nawet w postaci donoszenia paczek pod drzwi. W tym kontekście krytykowane wcześniej spore inwestycje w ciężarówki i busy dla nowo tworzonej formacji przynoszą dziś wymierną korzyść.
Na podkreślenie zasługuje jeszcze jeden aspekt tej mobilizacji. Formacja ta, przynajmniej do tej pory, nie została użyta do utrzymania porządku na ulicach w związku z demonstracjami przeciwko zaostrzeniu prawa aborcyjnego. Kościoły w Warszawie chronią żołnierze Żandarmerii Wojskowej. Znamionuje to rozsądek dowództwa formacji, choć przypomnijmy, że WOT nie podlega jeszcze wojskowemu łańcuchowi dowodzenia, a bezpośrednio ministrowi obrony. Nie ma co ukrywać, że Wojska OT zostały w pewien sposób skażone politycznością u swego zarania przez założyciela Antoniego Macierewicza. Jakakolwiek próba angażowania tej struktury w upolitycznione działania przyniosłaby jej szkody i zachwiała zaufaniem do ochotników stawiających się na wezwanie. Bardziej będą potrzebni w szpitalach i ośrodkach pomocy społecznej. Nam wszystkim, nie tylko władzy.
Czytaj też: Tituszki prezesa, mobilizacja wojsk. Powiało grozą