Roman Giertych został zatrzymany przez CBA w środku dnia na schodach sądu. Dzień przed posiedzeniem aresztowym swojego klienta, biznesmena Leszka Czarneckiego, na którym miał ujawnić dowody na zaangażowanie polityków PiS w aferę GetBack. Spektakularne zatrzymanie przypomina zatrzymanie „doktora G” w szpitalu MSWiA, gdzie lekarza wyprowadzono skutego na oczach personelu i pacjentów. Wtedy i teraz prokuraturą rządził Zbigniew Ziobro. Ten sposób zatrzymania nie był – i w jednym, i drugim przypadku – uzasadniony potrzebami śledztwa. Można było to zrobić, przychodząc rano do mieszkania adwokata – jak z reguły robi to prokuratura. Nadużyto prawa i podważono zaufanie potrzebne mu do wykonywania zawodu.
Potem prokuratura i CBA weszły do jego domu pod Warszawą i kancelarii; zrobiły rewizję. Mecenas jest depozytariuszem tajemnicy adwokackiej chroniącej jego klientów. Materiały, które posiada, są objęte tajemnicą adwokacką, którą może uchylić jedynie sąd. Początkowo przeszukanie odbywało się bez obecności przedstawiciela samorządu adwokackiego. Można więc podejrzewać, że doszło do złamania tajemnicy adwokackiej. Jak relacjonuje zastępczyni RPO prof. Hanna Machińska, której udało się porozmawiać z zatrzymanym, był on przez pewien czas skuty kajdankami. Ustawa o środkach przymusu bezpośredniego pozwala je stosować tylko „w sposób niezbędny do osiągnięcia celów tego użycia lub wykorzystania, proporcjonalnie do stopnia zagrożenia, wybierając środek o możliwie jak najmniejszej dolegliwości”. Nie widać powodu, dla którego zastosowano je w przypadku człowieka, który nie stawiał oporu i nie był agresywny.
Kolejne déjà vu: sprawa zatrzymania Barbary Blidy. Roman Giertych zemdlał w łazience, do której zaprowadził go funkcjonariusz.