Podsumujmy, co wiemy: w sobotę 3 października Przemysław Czarnek przyjechał do Wojskowego Szpitala Klinicznego w Lublinie i odwiedził leczoną tam ciężko chorą babcię. Dwa dni później, w poniedziałek 5 października, zgłosił się na test, powołując się na dotkliwy ból głowy. Wynik był pozytywny. Wkrótce potem zakażenie stwierdzono – jak donosiła „Gazeta Wyborcza” – u niemal całego personelu i sporej grupy pacjentów oddziału.
Czytaj też: Odwiedziny w szpitalu? Za zgodą i tylko u umierających
Co jest ludzkie i zrozumiałe
Nie wiemy, czy kiedy Przemysław Czarnek wchodził do szpitala mimo nadzwyczajnych restrykcji, to miał świadomość minimalnego nawet ryzyka, że może być zakażony. Nie wiemy tak naprawdę, czy to on mógł być ogniskiem zakażenia. Ani tego, jak wyznaczony na nowego ministra edukacji narodowej poseł PiS dostał zgodę szefostwa oddziału na wejście do sal chorych. Innymi słowy: czy kierownictwo szpitala w ekstraordynaryjnej, pandemicznej sytuacji byłoby równie wrażliwe dla kogoś, kto nie legitymowałby się nadzwyczajnym (w Polsce w każdym razie) statusem.
Jest za to jasne – mówią o tym lekarze z całego kraju – że członkowie rodzin nawet w czasie pandemii próbują być z ciężko chorymi (nieważne, na co!) bliskimi i są w stanie użyć wszelkich sposobów, by do tego doprowadzić. „Są prośby, powoływanie się na wpływy, obietnice okazania wdzięczności – cała paleta starań” – zdradzał „Gazecie w Krakowie” Wojciech Serednicki, zastępca kierownika Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii tutejszego Szpitala Uniwersyteckiego.
To ludzkie i zrozumiałe. Wyrzuty sumienia, że nie było się z bliskimi w chorobie, mogą być trudne do zniesienia. Także w przypadku Przemysława Czarnka.
Czytaj też: Epidemia się rozpędza. Czy służba zdrowia to wytrzyma?
Co powinien zrobić Czarnek
Rzecz w tym, że jest on również osobą publiczną jako poseł proponowany na ministra edukacji, a więc stanowisko ważne dla kształtowania postaw. W każdym razie w demokracjach osoby publiczne mają szczególne obowiązki. Jednym z nich jest precyzyjne wyjaśnianie opinii publicznej (czytaj: wyborcom, a w Polsce PiS: Suwerenowi) wszelkich posunięć, wobec których mogłaby mieć wątpliwości.
Co tymczasem robi poseł/minister Czarnek? Na pytania o wizytę w szpitalu reaguje w sumie agresywną odpowiedzią na jednym z portali społecznościowych (kolejny raz zwracam tu uwagę, jak zdumiewająca jest to jednak – mimo XXI w. – forma komunikacji funkcjonariuszy publicznych z obywatelami). Jak pisze, sugerowanie, że mógłby być źródłem zakażeń, jest „absolutnym nadużyciem”.
Zdawałoby się, że tej rangi polityk – na dodatek, podkreślmy, mający ponoć odpowiadać za kształcenie młodzieży – powinien raczej detalicznie opisać sprawę w formie przekraczającej tweeta i w ten sposób odpowiedzieć na zarzuty, a nie butnie i napastliwie.
Dodatkowego wymiaru przydaje tej historii i to, że może wydawać się ona kolejnym przykładem lekceważenia przez członków obecnej władzy przepisów, procedur i reguł etycznych. Postawę taką przednio wyraża bezkonkurencyjna formuła Jarosława Kaczyńskiego: „Ja bez żadnego trybu”. Prezes należy do klasyków gatunku, dość przypomnieć udział bez maseczki i zachowania tzw. dystansu społecznego w składaniu wieńców pod tzw. pomnikiem smoleńskim, odwiedziny rodzinnych grobów na stołecznych cmentarzach mimo obowiązującego innych rodaków zakazu czy niedawne ignorowanie wszelkich zasad podczas zaprzysiężenia neorządu Mateusza Morawieckiego. Podobną lekkomyślnością wykazywał się były minister zdrowia Łukasz Szumowski. I nie chodzi tylko o jego głośną wypowiedź ośmieszającą koncept noszenia masek, ale i choćby sprawę odwiedzenia w szpitalu w Aninie bliskiej osoby na kilka dni przed rozpoczęciem własnej izolacji.
Czytaj też: Premier już się nie chwali sukcesami