Pięć lat temu, kiedy Andrzej Duda pierwszy raz walczył o prezydenturę, na jego kampanię przeznaczono 13 mln 618 tys. zł. Wychodzi na to, że tym razem wydano grubo ponad dwa razy tyle. Limit środków na tegoroczną, wydłużoną kampanię wynosił w tym roku więcej niż zwykle. Wszystko dlatego, że z powodu pandemii termin elekcji został przesunięty z 10 maja na 28 czerwca. W normalnych warunkach pula mogła sięgać maksymalnie 19 mln zł.
W związku z przesunięciem wyborów urzędujący prezydent miał do dyspozycji dodatkowo połowę podstawowego limitu, czyli łącznie ponad 28,5 mln zł. Rafał Trzaskowski jako nowy kandydat, wystawiony przez Koalicję Obywatelską po wycofaniu z wyścigu Małgorzaty Kidawy-Błońskiej, mógł wydać połowę podstawowego limitu, czyli nieco ponad 9,5 mln zł. I tyle też w tę kandydaturę zainwestowano.
Kosztowny start kampanii Dudy
Drogę do reelekcji oficjalnie prezydent rozpoczął w połowie lutego w warszawskiej Hali Expo w obecności ponad 2 tys. działaczy i sympatyków. Okazuje się, że nie przyjechali tam za własne pieniądze, ich udział sponsorował komitet wyborczy (250 tys. zł). Wszystkie koszty podróży i noclegów w kampanii kosztowały PiS 1 mln 54 tys. zł. Na wynagrodzenie za pracę dla kilkudziesięciu działaczy, przede wszystkim ulokowanych w centrali przy Nowogrodzkiej, wydano 360 tys. zł.
1 maja Duda wystąpił na konwencji programowej w Szeligach pod Warszawą. Ze względu na koronawirusa w hali nie było publiczności; zwolennicy uczestniczyli w niej dzięki transmisji wideo.