Miał być w końcu gotowy kilka dni temu, nie ma go do dziś, a główny zainteresowany się nie tłumaczy. Nic dziwnego, bo w tej sprawie nie chodziło o wyjaśnienie czegokolwiek, ale o zasianie zamętu, który niszczy demokratyczną Polskę.
Czytaj też: Smoleńska gra
Obiecanki cacanki Macierewicza
„Tak, w ciągu kwartału zostanie przekazany” – brzmiała odpowiedź Antoniego Macierewicza na pytanie posła Lewicy Pawła Krutula o to, kiedy prześle do MON raport na temat przyczyn katastrofy smoleńskiej, nad którym od ponad czterech lat pracuje kierowana przez niego podkomisja. Było to 30 lipca tego roku podczas posiedzenia komisji obrony narodowej. Kwartał skończył się 30 września. I cisza.
Macierewicz nie czuje się w obowiązku wytłumaczyć, dlaczego nie dotrzymał kolejnego terminu (od końca zeszłego roku podał ich pięć) ani co zamierza dalej. Milczy PiS i stojący na czele MON wiceprezes partii Mariusz Błaszczak, od dawna stosując politykę odbijania pytań na temat podkomisji w kierunku Macierewicza. Resort nie zamierza kiwnąć palcem, by zmusić byłego szefa do działania, przepisy dają mu zaś możliwość kierowania podkomisją tak długo, jak będzie trwało „badanie” katastrofy. A ciągnie się już ponad trzy razy dłużej niż prace komisji Millera.
Macierewicz stał się więc nietykalny, poza zasięgiem. Dzięki temu spokojnie dalej może wykonywać swoją „misję”. Ta nie polega na wskazaniu jakichkolwiek nowych, nieznanych faktów dotyczących tragedii z kwietnia 2010 r. Tym bardziej nie polega na „dojściu do prawdy” i wyjaśnieniu jej przyczyn, które przecież dawno są wyjaśnione. Zadaniem Macierewicza jest utrzymywanie odpowiedniego stężenia trucizny, którą niedługo po katastrofie zaczął tłoczyć w społeczny i państwowy krwiobieg, rozkładając go. Składa się ona z kolejnych teorii, często sprzecznych, ale poprzez swoją sensacyjną otoczkę łatwo trafiających do opinii publicznej.
Czytaj też: Kto odpowie za Smoleńsk?
Cyniczna manipulacja
Tak działa dezinformacja w rosyjskim stylu, której celem, poprzez odpowiednie dozowanie papki, jest doprowadzenie do wewnętrznego rozkładu i paraliżu państw. Dzięki temu można było nad nimi zapanować albo przynajmniej osłabić je i skompromitować, pozbawiając wiarygodności. Ta metoda opiera się na umiejętnym mieszaniu prawdy z nieprawdą i podsuwaniu fałszywych tropów, by zamącić prawdziwy obraz tak mocno, że niewielu zechce go odtworzyć. Czyli klasyczna dezinformacja – sianie zamętu, niepewności, a czasem strachu.
Podobnie wygląda działanie Macierewicza. Mieszając w swoim mefistofelicznym kotle kłamstwa, półprawdy i fakty, serwuje nam od niemal 30 lat kolejne mikstury, pogłębiając podziały, wzbudzając niechęć i wrogość jednych wobec drugich. Dzika lustracja, tzw. weryfikacja wojskowych służb wywiadu i kontrwywiadu, wreszcie czystka w armii oraz oczywiście „operacja smoleńska”, która nie przyniosła niczego wartościowego, za to obrzydziła wielu Polakom ich państwo, urzędy i urzędników, struktury, pokazując przy okazji, że posługiwanie się tak cyniczną manipulacją może przynieść wymierne korzyści.
Czytaj też: Macierewicz i Smoleńsk. Alfabet rosyjskiej dezinformacji
Rosja się cieszy
Co jednak najbardziej zatrważające, to że dzięki takim działaniom Macierewicza przy poparciu PiS zadowolona może być Rosja, bo realizują się jej strategiczne cele względem Polski. Czyli osłabienie naszych więzi z zachodnią Europą, zdegradowanie pozycji w UE, zniszczenie reputacji kraju jako podmiotu odpowiedzialnego i przewidywalnego, podkopanie fundamentów demokracji.
Przede wszystkim zaś udało się Macierewiczowi radykalnie obniżyć zdolności działania najważniejszych struktur odpowiedzialnych za bezpieczeństwo, czyli służb kontrwywiadu, wywiadu, a nawet całej armii.
Najwyższa pora zdać sobie z tego sprawę. Przede wszystkim kieruję te słowa do polityków opozycji i dziennikarzy, wśród których wielu nadal uznaje, że Macierewicz tak po prostu ma – jako szalony podpalacz wszystkiego, co wpadnie mu w ręce. Tym gorzej dla nas, że pozwoliliśmy mu na podpalanie kraju. Tym gorzej dla wielu polityków rządzącej kiedyś PO, którzy liczyli, że tzw. smoleńskie paliwo w końcu się wypali. Tym gorzej dla niektórych dziennikarzy, którzy oddawali łamy, serwisy i ramówki „teoriom smoleńskim” promowanym przez Macierewicza od lipca 2011 r.
Były minister obrony powinien odpowiedzieć za to, co zrobił. Jeśli nie przed wymiarem sprawiedliwości i instytucjami państwa, to przynajmniej przed społeczeństwem i jego opinią. Jednak aby to się dokonało, należy zacząć wreszcie nazywać rzeczy po imieniu: Macierewicz to autor największego politycznego oszustwa w III RP i sprawca największej destrukcji w polskim życiu publicznym. Człowiek, którego działania przyniosły korzyści sąsiedniemu mocarstwu. Zasłużył na publiczny ostracyzm.
Czytaj też: Wreszcie wyjaśnimy tragedię smoleńską