O co chodzi w tzw. rekonstrukcji rządu, którą zajmuje się polityczny komentariat? W opowiastki o tym, że trzeba radykalnie zmniejszyć liczbę ministerstw, aby powołać rząd, który będzie sprawnie rządził, mogą wierzyć tylko skrajnie naiwni. Kiedy po wyborach w 2019 r. trzeba było rozmnożyć ministerstwa, bo taka była potrzeba polityczna, to je rozmnożono. Teraz redukuje się liczbę resortów, bo pojawiły się inne potrzeby. Moim zdaniem można zidentyfikować trzy. Po pierwsze, zmniejszenie liczby ministrów to redukcja liczby konfliktów, donosów, homeryckich bojów o beneficja i konfitury, z którymi ministrowie latali do rzeczywistego centrum dyspozycji politycznej, czyli na Nowogrodzką. Oznacza to dostosowanie liczby konfliktów rozstrzyganych na najwyższym szczeblu do zmniejszonych, zapewne z powodu wieku, możliwości przerobowych pana prezesa Kaczyńskiego.
Czytaj też: Prezes ma pomysł, jak osłabić Ziobrę
Kaczyński w roli arbitra? Już nie
Po drugie, redukcja liczby ministerstw rzeczywiście wzmacnia pozycję premiera Morawieckiego. Przy 21 resortach automatycznie wzrasta liczba sporów wewnątrzresortowych i uzgodnienie na szczeblu premiera poglądów i interesów staje się zadaniem niezwykle czasochłonnym. Zmniejszenie liczby ministerstw nie spowoduje oczywiście ograniczenia liczby konfliktów między działami administracji rządowej, ale spora część z nich przeniesie do wewnątrz nowych superministerstw i będą się nimi zajmować ministrowie. Premier wzmocniony poparciem Nowogrodzkiej będzie mógł skuteczniej odgrywać rolę śluzy regulującej dopływ kwestii spornych do centrum dyspozycji politycznej.