Oferta zapewne była częścią przebiegłej strategii. U schyłku 1988 r., kiedy pełną parą trwały już przygotowania do Okrągłego Stołu, komisja peerelowskiego Sejmu postanowiła podyskutować o funkcjonowaniu prawa aborcyjnego. Do dialogu zaproszono episkopat. W obozie opozycyjnym zapanowała niepewność. Przełom ustrojowy wisiał w powietrzu, po co więc otwierać dyskusję o aborcji? Zwłaszcza że stronie społecznej trudno byłoby ustalić wspólne stanowisko w tej sprawie.
Jednak biskupi postanowili skorzystać z okazji. Dopuszczająca aborcję na życzenie ustawa z lat 50. była solą w oku Kościoła. Dotąd można było co najwyżej odwoływać się do sumień wiernych, co przynosiło umiarkowane rezultaty. Episkopat oddelegował zatem do komisji swoich przedstawicieli. A niedługo potem kościelni eksperci przedstawili projekt restrykcyjnej do bólu ustawy, która bez żadnych wyjątków penalizowała aborcję, nie zwalniając z odpowiedzialności nawet kobiet.
Na miesiąc przed historycznymi wyborami 4 czerwca odbyła się kuriozalna debata w Sejmie PRL. Pod gmachem na Wiejskiej zjawili się obrońcy życia poczętego, temat zaczynał medialnie rezonować. Drużyna Wałęsy zachowała jednak dość rozsądku, aby w kampanii obejść niewygodny temat szerokim łukiem. Nieuchronny konflikt został odroczony, w kluczowym momencie udało się utrzymać jedność.
Idealna ofiara
Dzisiejszej opozycji niestety brakuje podobnej uważności. A i PiS znacznie sprawniej potrafi rozgrywać kulturowe konflikty niż technologowie władzy schyłkowego komunizmu. Stąd zadziwiająca od dawna regularność sporów tożsamościowych w polskiej polityce, zwłaszcza dotyczących praw społeczności LGBT.
Najświeższy przykład to oczywiście sprawa Margot, przebiegająca wedle sprawdzonego już nieraz w przeszłości schematu. Najpewniej mieliśmy zresztą do czynienia z prowokacją, która miała wywołać zamieszki w obronie aktywistki.