W środę wieczorem rozpoczęły się wybory szefa klubu Koalicji Obywatelskiej w Senacie. Po rezygnacji Leszka Czarnobaja – oficjalnie z przyczyn rodzinnych, a nieoficjalnie dlatego, że KO poparła projekt PiS o podwyżkach dla posłów – na stanowisko zgłosiły się dwie osoby: bliski Grzegorzowi Schetynie Marcin Bosacki i Bogdan Zdrojewski, partyjny outsider, ostro krytykujący zarówno Borysa Budkę, jak i jego przeciwników.
Budka nie zdążył nikogo zgłosić. Próbował wybory przesunąć, żeby nie wpuścić na stanowisko któregoś z nieprzychylnych sobie polityków. Nie udało się, senatorowie zdecydowali się rozpocząć procedurę (trwa ponad dwa tygodnie, bo część senatorów będzie głosować korespondencyjnie) i zamknąć listę kandydatów. Jeśli szefem klubu zostanie Bosacki, Schetyna zyska istotny wpływ na Senat, który pełni nieraz kluczową funkcję przy blokowaniu pisowskich ustaw.
Czytaj też: Platforma mierzy się z kryzysem. Co zrobi Trzaskowski?
Kto na szefa „dużego klubu”?
Przesuwanie terminów to zresztą strategia, którą Budka stosuje coraz częściej. Robi tak w przypadku wyborów szefa tzw. dużego klubu, czyli parlamentarnego, grupującego i senatorów, i posłów KO. Miały się odbyć niedługo po wakacjach, teraz planowane są „najwcześniej na październik”.
I tutaj, podobnie jak w Senacie, Budka nie ma oczywistego kandydata (obecnie sam pełni tę funkcję, ale zapowiedział rezygnację). Wprawdzie kilka miesięcy temu obiecał stanowisko coraz bardziej wpływowemu Sławomirowi Nitrasowi, ale zachodniopomorski poseł budzi kontrowersje i zapewne przegrałby w głosowaniu.