Pan Duda, mieniący się prezydentem spraw polskich, postanowił udokumentować, że takowe nie są mu obce, i zwołał tzw. Radę Gabinetową, tj. rząd pod swoim przewodnictwem. Spotkanie tego gremium odbyło się 4 września. W programie: sytuacja w szkołach, realizacja programów społecznych, bezpieczeństwo sanitarne, Białoruś, ewentualny scenariusz zwiększonej migracji do Polski oraz stan finansów państwa w dobie epidemii.
Komunikaty po posiedzeniu były raczej lakoniczne. Zgodnie z oczekiwaniami przebieg „gabinetowania” odpowiadał znanemu powiedzeniu: „kumie, chwalą nos – wy chwalicie mnie, a ja chwalę wos”. Jeszcze raz się okazało, że jest dobrze (czasem słabiej, tj. nieźle), walka z koronawirusem jest skuteczna, początek roku szkolnego przebiega bez zakłóceń, programy społeczne są realizowane, stan finansów jest OK. Pan Duda powiedział kilka zabawnych rzeczy, np. pomylił stan sanitarny ze stanem epidemiologicznym i uznał, że skoro żadne dziecko w Polsce nie zmarło, to widać, że radzimy sobie nieźle (branie śmiertelności dzieci za wskaźnik opanowania epidemii dotykającej wszystkich jest osobliwe).
I dalej „podkreślił, że mimo wzrostu zachorowań dotychczas ani razu – wbrew obawom – nie doszło do tysiąca nowych zachorowań dziennie. (...) Jak widać, te działania zaradcze, które są podejmowane, są podejmowane w sposób mądry i konsekwentny. (...) Szczególnie dobrze zadziałał system podziału na powiaty w zależności od stopnia zagrożenia koronawirusem”. Cóż, p. Duda nie rozumie, że dane o zachorowaniach nie dotyczą wszystkich przypadków, a tylko tych, które zostały wytestowane, a także nie dostrzega, że podział na powiaty wedle ich zagrożenia działa od niedawna i trudno oceniać jego efektywność.
Czytaj też: Budżet na papierze, czyli kreatywna księgowość PiS
Umizgi do USA, tyłem do Niemiec
Ze spraw zagranicznych omawiano – a przynajmniej ujawniono tylko tyle – kwestię Białorusi, ale w perspektywie możliwego wzrostu imigracji z tego kraju. Inne sprawy są co najmniej równie ważne. Polska jest, by tak rzec, państwem frontowym w wypadku najbardziej prawdopodobnego konfliktu, tj. od Wschodu. Wręcz humorystyczne są oświadczenia np. p. Dudy i p. Morawieckiego, że nasze bezpieczeństwo ostatnio bardzo wzrosło z powodu przyjazdu dodatkowego tysiąca amerykańskich żołnierzy. Rola NATO jest kluczowa, ale sojusz ten to nie tylko USA z Polską, lecz także wiele innych państw, z których większość należy do UE lub jest z nią stowarzyszona.
W tym kontekście wadzenie się tzw. dobrej zmiany z Europą i poszczególnymi jej członkami, zwłaszcza Niemcami (sprawa akceptacji von Loringhovena przez MSZ; zachowanie p. Pokruszyńskiego, ambasadora na Islandii, który nazwał niemieckiego kolegę „pedałem”; umizgi wobec antyeuropejskiego p. Trumpa, bo nawet nie USA), to polityka wręcz absurdalna. Odesłanie p. Trumpa na emeryturę leży w żywotnym interesie Polski, ale p. Duda zapewne myśli inaczej – jego pojawienie się w spocie wyborczym obecnego rezydenta Białego Domu stanowi wystarczającą gwarancję naszego bezpieczeństwa zewnętrznego.
Daniel Passent: Niemcy na łopatkach!
Prędzej San Escobar przyłączy się do Trójmorza
Można uznać, że posiedzenie Rady Gabinetowej było ustawką dla uspokojenia opinii publicznej (wysłani w bój internetowi propagandziści zachwalali, jak to było pięknie i krzepiąco, a uczestnicy posiedzenia używali maseczek i trzymali dystans społeczny). A tymczasem rzeczywistość skrzeczy. Wskazuje się, że zapaść gospodarcza, deficyt finansów publicznych czy wzrost stopy bezrobocia ponad margines bezpieczeństwa zagrażają ładowi ekonomicznemu. Powoli ujawniają się konsekwencje rozdawnictwa pieniędzy nie wedle rzeczywistych potrzeb, ale dla podrasowania kiełbasy wyborczej, a także skutki bezmyślnego obniżenia wieku emerytalnego wbrew tendencjom światowym (notabene ZUS mający poważne problemy pieniężne umorzył składki dla „kościelnych”, finansuje koncern p. Rydzyka i artyzm ciągle obiecującego p. Pietrzaka).
Można się wprawdzie pocieszać opinią p. Orbána, że Polska za dziesięć lat będzie Niemcami Europy, ale to równie realna prognoza jak przyłączenie San Escobar do Trójmorza. Jeśli zadaniem państwa jest troska o socjalne bezpieczeństwo obywateli, to obecna Polska zawodzi na tej linii, nawet zważywszy na trudności wywołane pandemią. To samo dotyczy bezpieczeństwa ekologicznego czy klimatycznego.
Mieszkam w miejscu, z którego widać przejeżdżające ciężarówki (kilkadziesiąt dziennie) wyładowane ściętymi drzewami. A p. Duda właśnie podpisał ustawę umożliwiającą Lasom Państwowym wycinkę drzew – ponoć po to, aby polskie elektrownie paliły drewnem, a nie węglem. Klimat się ociepla, równowaga ekologiczna zależy także od lasów, a dobrozmieńcy pod przewodem Głównego Gabinetowego spokojnie niszczą zasoby leśne, najwyraźniej biorąc przykład z p. Bolsonaro, szaleńca dewastującego Amazonię. A p. Sasin ciągle mataczy w sprawie reformy polskiego górnictwa, zapewne z obawy, że górnicy wywiozą go na taczkach na hasiok (śmietnik po śląsku), gdzie zresztą jest jego właściwe miejsce.
Czytaj też: PiS gra z nami w policjantów
Administracyjna walka z wirusem
Wracając do bezpieczeństwa zdrowotnego. To, co wygadują dobrozmieńcy, jest w wielu przypadkach mieszaniną satyry i logicznego surrealizmu. Pan Andrusiewicz, rzecznik MZ, już 2 września oświadczył, z wyrazem twarzy znamionującym wyjątkowo ukryty proces myślowy, że otwarcie szkół dzień wcześniej nie zaowocowało znaczącym wzrostem zakażeń. Trzeba być niezwykle dobrze poinformowanym osobnikiem, aby wiedzieć, że 24 godziny (lub nawet mniej) wystarczą do stwierdzenia, że w populacji 4,5 mln uczniów nic się nie zmieniło w sytuacji zagrożenia epidemiologicznego.
Mówiąc prościej: z uwagi na rozwój choroby wywołanej koronawirusem jej stwierdzenie jest możliwe po jakimś czasie. Pełny obraz sytuacji można byłoby uzyskać, dokonując przesiewowego testu w szkołach i powtarzając ten zabieg po dziesięciu dniach. Tego nie zrobiono, mimo że jesteśmy znakomicie przygotowani do dania odporu koronawirusowi, nawet w powiatach „czerwonych” i „żółtych”.
Czytaj też: Szkoła, czyli wszyscy mamy przechlapane
Proponuję poczekać na rezultaty dojeżdżania do szkół zatłoczonymi busami. Zamiast tego mamy idiotyczny pomysł (p. Pinkasa?), że jeśli u jednego ucznia stwierdzi się chorobę, to podlega kwarantannie, a reszta nie, przynajmniej nie od razu, a jeśli większa (nie wiadomo, jak liczna), to zobaczy się i zdecyduje w sanitarnym inspektoracie. Tak więc walka z epidemią w szkołach jest głównie administracyjna.
Owszem, obostrza się warunki wesel, ale nie nabożeństw, bo przecież wielebni nie mogą być stratni. Eksperci powiadali jeszcze kilka dni temu, że zakażonych na pewno było ponad tysiąc na początku sierpnia, gdy oficjalnie podawano, że jest 650–800. Dane z 6–8 września wykazały spadek zakażeń, odpowiednio: 432, 302 i 400, jest to chyba tzw. efekt Niedzielskiego (następcy p. Szumowskiego), czyli wykonywania mniejszej, nawet trzykrotnie, liczby testów.
Nowy główny czynownik od zdrowia postanowił od razu pokazać metodą à la Gierek, że jest jeszcze lepszy od poprzednika, konsumującego swoje sukcesy, możliwie, że handlowe, na Wyspach Kanaryjskich. Dla uzupełnienia powyższych uwag przytoczę wypowiedź p. Ozdoby, z zawodu ziobrysty, ozdabiającego tzw. dobrą zmianę swoim tytanicznym intelektem: „Czy są jakieś wyniki najnowszych badań, z których wynika, że można uniknąć zakażenia Covid-19 lub skutki mogą być osłabione, jeśli ktoś się zaszczepi na grypę?”. Otóż nie wynika, ponieważ celem rzeczonych szczepień (notabene odradzanych przez p. Dudę) jest to, aby było mniej zachorowań na grypę, co pozwoli lepiej zdiagnozować Covid-19 i zapobiec równoczesnemu zapadnięciu na dwie różne infekcje.
Wszelako i tak szczepionek nie ma i nie wiadomo, kiedy będą. Eksperci onkologiczni przewidują, że liczba ofiar koronawirusa będzie tylko ułamkiem zgonów na raka, a to głównie dzięki organizacji służby zdrowia à la Szumowski-Niedzielski-Pinkas. Ale jest klawo, jak prawi p. Duda.
Czytaj też: Lekarze sprzeciwiają się nowej strategii walki z Covid-19
Polowanie na Trzaskowskiego
Dobrym przykładem niezwykłej troski o bezpieczeństwo jest sprawa „Czajki”, oczyszczalni ścieków w stolicy. Znajduje się ona na prawym brzegu Wisły, co sprawia, że nieczystości z lewobrzeżnej (większej) części miasta muszą być przesyłane do niej specjalnymi kanałami. Zdecydowano się na rurociąg pod dnem rzeki. Plan modernizacji „Czajki” został opracowany w 2005 r. za prezydentury L. Kaczyńskiego, umowę na wykonanie zawarto w 2008 r. za rządów p. Gronkiewicz-Waltz, a inwestycję zakończono w 2012 r.
27–28 sierpnia 2019 r. miała miejsce awaria, co zmusiło do zrzutu ścieków z lewobrzeżnej Warszawy do Wisły. 14 września ruszył przesył pod specjalnie wybudowanym (przez wojsko) mostem pontonowym. W listopadzie zakończono naprawę tunelu pod korytem Wisły i „Czajka” zaczęła pracować normalnie.
20 sierpnia 2020 r. nastąpiła kolejna awaria na tyle poważna, że jej opanowanie jest znacznie trudniejsze niż remont w 2019 r. Sytuacja dotyczy nie tylko stanu sanitarnego wody w Warszawie, ale także innych miejscowości. Co na to władze? Ano dobrozmieńcy zaczęli poszukiwać winnych i natychmiast uznali, że odpowiada za to p. Trzaskowski. Pan Górbarczyk, minister gospodarki morskiej i żeglugi śródlądowej, skierował sprawę do prokuratury, p. Kowalski, czyli vice-Sasin od aktywów, domaga się komisarza za p. Trzaskowskiego, a p. Duda (Piotr) zaproponował, aby „Nową Solidarność” (ruch zainicjowany przez prezydenta stolicy) nazwać Nową Czajką – przewodniczący „Solidarności” jest znacznie mniej aktywny w obronie osób tracących pracę.
Pan Trzaskowski odpowiada, że pomysł modernizacji „Czajki” powstał za czasów L. Kaczyńskiego. W końcu władze poprosiły rząd o pomoc, została ona obiecana, pod warunkiem że miasto zapłaci za alternatywny„ściekociąg” pod projektowanym mostem pontonowym.
Od 20 sierpnia upłynęły już przeszło dwa tygodnie, trwają prace projektowe, tyle, ile wynosiło zbudowanie awaryjnego rozwiązania rok temu. Tak wygląda dbałość władzy o „wodne” bezpieczeństwo sanitarne. Znacznie większą winę za zwłokę ponosi rząd, który zamiast natychmiast zająć się sprawą, rozpoczął absurdalne polowanie na prezydenta Warszawy. Jakieś zdradzieckie mordy natychmiast przypomniały, że stan czystości większości polskich zasobów wodnych jest fatalny, ale p. (na)Dworczyk, szef kancelarii premiera, bardzo aktywny w tropieniu nieprawości p. Trzaskowskiego, sprawy nie skomentował. Byłbym niesprawiedliwy, gdybym nie wskazał na efektywne działania tzw. dobrej zmiany w sprawie kryzysu wodnego. Oto p. Ardanowski ujawnił, że modlił się o deszcz, został wysłuchany, co uratowało zbiory. Ot co, jednak wiara czyni cuda.
Czytaj też: Jak Czajka podtapia Trzaskowskiego
Strzeżonego Bóg strzeże...
Potocznie bezpieczeństwo jest utożsamiane z osobistym, tj. dla życia i ciała. Czołowi dobrozmieńcy pieją, że Polska jest bardzo bezpieczna pod tym względem. Na pewno dla jednych jest bardziej, a dla innych mniej. Pan Zbyszek (pardon za poufałość) zyskał nawet status specjalny, chociaż na krótko, bo postanowienie, że nad jego posiadłością nie mogą latać samoloty, zostało zaraz odwołane. Zwykły Poseł jest bezustannie chroniony przez bodaj 16 policjantów, a peregrynacje p. Dudy po ojczystej ziemi odbywają się w asystencji ochrony, karetki pogotowia ratunkowego i bojowego wozu straży pożarnej (zmienia się od powiatu do powiatu) czy specjalnych sił morskich, gdy głowa państwa raczy używać skutera wodnego w towarzystwie niezidentyfikowanej płci pięknej.
To, że polityków chroni się szczególnie, nie dziwi, bo tak jest wszędzie, ale by użyć już kultowego określenia: „Nasze bezpieczeństwo jest lepsze niż wasze”, protekcja czynowników tzw. dobrej zmiany przekracza przeciętny standard. Na pewno strzeżonego Pan Bóg strzeże, ale odnosi się wrażenie, że polityczni wielmoże obecnej Polski dość sceptycznie zapatrują się na nadprzyrodzone gwarancje, chociaż na pewno na nie zasługują – z uwagi na rozmaite beneficja szczodrze rozdawane sługom Bożym na ziemi. Czyżby przedstawiciele obecnej władzy tak bardzo bali się swojego umiłowanego ludu, który przecież systematycznie głosuje na nich i żywi głęboką wiarę w boską Opatrzność, świadczoną na rzecz jego ukochanych przywódców?
Czytaj też: Nowa umowa Zjednoczonej Prawicy rodzi się w bólach
Polska cnota narodowa
Rozmaicie układa się rankingi bezpieczeństwa, więc trudno wierzyć w te lokujące Polskę na wysokim miejscu, podobające się p. Ziobrze, p. Kamińskiemu i p. Wąsikowi – głównym rodzimym macherom od bezpieczeństwa. Doświadczenie potoczne, oparte na codziennych doniesieniach medialnych, wskazuje na wyraźny regres, gdyż notujemy coraz więcej pożarów, aktów przemocy, utonięć itd. Część z nich jest nieunikniona, niezależnie od tego, czy są zawinione, czy nie, ponieważ ludzie są nieusuwalnie nieostrożni i nie przestrzegają zaleceń, np. zakazu kąpieli w miejscach niestrzeżonych czy pod wpływem alkoholu, obchodzenia się z butlami gazowymi, przebiegania przez jezdnie poza przejściami dla pieszych, ostrożności na przejazdach kolejowych itd.
Wszelako kierowcy często przyspieszają przed przejściami dla pieszych, rowerzyści ostentacyjnie nie poruszają się po ścieżkach dla nich, kierowcy busów biorą więcej pasażerów, niż powinni, a wielu użytkowników pojazdów przekracza dozwoloną prędkość.
Zarówno nieostrożność, jak i działanie świadome, skutkujące wypadkami, mają wspólny mianownik w postaci naruszania przepisów prawnych lub prostych reguł rozsądnego postępowania. To, że Polacy lekceważą prawo, jest czymś przysłowiowym, ale też często uważanym wręcz za narodową cnotę. W tej sytuacji potrzebna jest pedagogika prawna, w szczególności działania służb porządkowych. Nie widziałem policjanta kontrolującego przejścia dla pieszych, ścieżek rowerowych, busów czy przejazdów kolejowych, a to upewnia łamiących zasady, że są bezkarni.
Czytaj też: Rekonstrukcyjny serial będzie miał swoje koszty
Będzie nieźlej, czyli gorzej
Do tego dochodzi systematyczne niszczenie autorytetu prawa i wymiaru sprawiedliwości przez obecną władzę, lepsze traktowanie „naszych” sprawców aktów przemocy, np. spod znaku Ordo Iuris, niż „ideologów” LGBT. Skoro ci ostatni są, jak utrzymuje np. p. Ziobro, największym zagrożeniem dla świata, to nic dziwnego, że inne niebezpieczeństwa schodzą na plan dalszy. Tymczasem pojawiają się nawet groźby na salach sądowych wobec sędziów, a to znaczy, że sytuacja staje się krytyczna i znamionuje niszczenie tradycyjnej kultury prawnej, czyli podstawy dla działań na rzecz bezpieczeństwa obywateli.
Aforyzm Leca: „Kto ma idee ciągle w gębie, ma je także w pobliskim nosie”, stosuje się znakomicie do „moralitetów” dojnozmieńców na temat ich głębokiej „troski” o każdy rodzaj naszego bezpieczeństwa. Dla p. Kaczyńskiego i jego akolitów ważniejsza jest płynność finansowa spółek skarbu państwa, np. na opłacenie nowej posady pewnego stryja o imieniu Antoni. Jego bratanek Andrzej D. zapewnia, że jest nieźle, ale rokowania wskazują, że będzie jeszcze nieźlej, tj. po prostu gorzej, ale wyjąwszy prawdziwych Prawych i Sprawiedliwych.
Czytaj też: Prorodzinna polityka PiS. Posady dla dzieci, małżonków i stryjów