„Uwaga! Główny Inspektor Sanitarny apeluje: w Wiśle, od Warszawy w stronę Gdańska, unikaj kąpieli i sportów wodnych. Nie używaj do mycia wody z rzeki” – SMS tej treści dostali mieszkańcy „strefy zagrożenia” ściekami zrzucanymi z kolektorów wprost do Wisły po awarii oczyszczalni „Czajka”.
Czytaj też: Alerty RCB. Kto i dlaczego wysyła je Polakom?
Warszawiacy nie zrobili prania
„Jakie to szczęście, że ta wiadomość została wysłana. Dzięki temu tysiące warszawiaków, które akurat szły nad Wisłę zrobić pranie, mogły zawrócić” – bezlitośnie punktuje ów rządowy alert portal Bezprawnik.pl. I precyzuje: „Czy znamy kogokolwiek, kto używa do mycia wody z rzeki? Czy w królowej polskich rzek, niebezpiecznej i niedostatecznie zabezpieczonej, kąpią się tłumy ludzi? Sporty wodne to też na Wiśle rzadkość. A mimo wszystko Rządowe Centrum Bezpieczeństwa postanowiło uruchomić narzędzie do ostrzegania przed naprawdę poważnymi klęskami żywiołowymi”.
Faktycznie. Jeśli nawet – wykazując maksimum dobrej woli – przyjąć, że pierwsza część alertu RCB mogłaby być uzasadniona, to zdanie drugie trąci kabaretem. Znaczenie ma i to, że podobnej, by tak rzec, niefrasobliwości Centrum dopuściło się ledwie kilka tygodni temu. Oto przed drugą turą głosowania w wyborach prezydenckich specjalnym alertem, ogłoszonym na dodatek w okresie tzw. ciszy wyborczej, przypomniało wszystkim rodakom, że osoby powyżej 60. roku życia, kobiety w ciąży i niepełnosprawni będą mogli wskazać swojego kandydata bez konieczności stania w ewentualnej kolejce.
Owszem, w sytuacji zagrożenia epidemią taki komunikat byłby może i zasadny, ale – jak znowu bezlitośnie wytyka Bezprawnik.pl – mająca dbać o bezpieczeństwo narodu instytucja pominęła jakoś w komunikacie inną grupę uprawnioną do głosowania bez kolejki: osoby z dzieckiem do trzech lat. Wzmocniło to tylko podejrzenia, że alert nie miał służyć poprawie bezpieczeństwa, lecz skłonieniu do pójścia do urn – mimo zagrożenia! – ludzi starszych, których PiS i Andrzej Duda traktowali jako najłatwiejszy do „złowienia” elektorat.
Czytaj też: Kolejna awaria „Czajki”. Trzaskowski odpiera zarzuty PiS
Kto się przejmie alertami RCB
Najgorsze jest pewnie co innego: otóż sam koncept rządowego i ponadresortowego centrum bezpieczeństwa jest znakomity. Instytucja powstała w 2008 r. Miała służyć monitorowaniu ewentualnych zagrożeń, informować o nich społeczeństwo oraz pomagać premierowi, stosownym ministrom i agendom administracyjnym w sytuacjach kryzysowych. Nie bez powodu w 2012 r. siedzibą RCB stał się Pałacyk Piłsudskiego przy Al. Ujazdowskich 5, w kompleksie budynków Kancelarii Rady Ministrów. Ulokowano w nim nowoczesne centrum operacyjne z węzłem komunikacyjnym do kontaktów z krajem (z bezpośrednim łączem z szefem rządu) oraz zagranicą, pomieszczeniem do łączności niejawnej, całodobowymi stanowiskami dyżurnymi itd.
To tam odbywały się spotkania sztabów w czasie powodzi, wielkich pożarów i podobnych sytuacji. Samo Centrum zapewniało wówczas, że siedziba ta „pozwoli na sprawniejsze i bardziej efektywne wykonywanie ustawowych obowiązków”. Jednak już pięć lat później, latem 2017 r., zostało z Al. Ujazdowskich wykwaterowane i przeniesione do gmachów resortu spraw wewnętrznych na ul. Rakowiecką. Wnioskował o to – wedle „Gazety Wyborczej” – ówczesny szef MSWiA Mariusz Kamiński, który w Pałacyku Piłsudskiego urządzić chciał biuro koordynatora służb specjalnych.
Co najważniejsze, jak zapewnia na swojej stronie samo RCB, alerty mają być wysyłane obywatelom „tylko w sytuacjach nadzwyczajnych, wtedy gdy występuje naprawdę duże prawdopodobieństwo bezpośredniego zagrożenia życia lub zdrowia na znaczącym obszarze”. Chodzi o kataklizmy i groźne anomalie pogodowe lub sytuacje nadzwyczajne w rodzaju wielkich awarii czy ataku terrorystycznego. Taki sposób informowania o potencjalnym niebezpieczeństwie sprawdził się, zakodował w świadomości i został zaakceptowany. Ludzie uwierzyli w ostrzeżenia i zaczęli stosować się do zaleceń.
Tymczasem ostatnimi posunięciami Centrum podważa swój prestiż, ale i podcina sensowność swojego istnienia. Bo kto będzie dziś traktował poważnie komunikaty o politycznym podtekście, na dodatek zaś sugerujące, by nie używać do mycia wody z rzeki?
Czytaj też: Bitwa o wozy strażackie. Jak rząd PiS powiózł samorząd