Sposób celebrowania rocznic w Polsce potrafi zabić każdą, nawet najbardziej szczytną ideę. Z jednej strony mamy tendencję do idealizowania postaci i zjawisk, przesładzania do granic możliwości i nudnej pompy pozbawionej jakiejkolwiek refleksji. Z drugiej – jak mało kto potrafimy się o historię kłócić, zalewać wszystko żółcią i zawiścią, deprecjonując największych bohaterów i najdonioślejsze osiągnięcia. Sierpień ’80 padł ofiarą obu tych tendencji. Nic więc dziwnego, że gdy publicyści młodszego pokolenia pisali niedawno w „Polityce” o tym, czy cokolwiek z idei Sierpnia pozostało jeszcze żywe, byli raczej sceptyczni.
Sztandar do muzeum?
Wielu młodych uważa, że Sierpień w żadnym stopniu nie odpowiada na wyzwania, przed którymi dziś stoją, bo rzeczywistość jest zupełnie inna niż 40 lat temu, a na jej obraz wpływają inne procesy niż te uruchomione przez robotniczy protest z 1980 r. Młodzi żyją w świecie ukształtowanym przez liberalną demokrację i liberalizm gospodarczy, globalizację, wywołane przez nie efekty społeczne oraz – często populistyczne – reakcje polityczne. Młodych irytuje też przykrawanie mitu Sierpnia pod bieżące potrzeby i chowanie za nim realnych politycznych zmian. I szczerze mówiąc, wcale im się nie dziwię, gdy po raz kolejny słyszę rozważania o tym, kto stał tam, gdzie stała „Solidarność”, a kto tam, gdzie ZOMO itd.
Czy w takim razie sztandar „Solidarności” należy wyprowadzić do muzeum, a spory o idee Sierpnia zostawić starzejącym się uczestnikom tych wydarzeń i zawodowym historykom? Ostatnie dni rocznicowych dyskusji w Europejskim Centrum Solidarności dają nadzieję na to, że niekoniecznie. Że Sierpień można wciąż poddawać reinterpretacjom, które jednak mają nam coś do powiedzenia o współczesnym świecie.
Czytaj też: Gdzie przepadły oryginały porozumień sierpniowych?
Solidarność dziś
O potrzebie solidarności we współczesnym świecie mówiła w Gdańsku dawna aktywistka opozycji demokratycznej, dziś dyrektor Fundacji Batorego Ewa Kulik-Bielińska. Przypominała, że gdy dominuje logika egoizmów, interesów indywidualnych i grupowych, potrzebna jest solidarność, umiejętność wzajemnego troszczenia się o siebie. Możemy się nie zgadzać, możemy być różni, ale nie może wywoływać to piekła. To właśnie taką solidarność, przez małe „s”, związek gdzieś zagubił tuż po karnawale lat 1980–81, a potem jeszcze bardziej po 1989 r.
Co więcej, gdy dziś stają przed nami liczne globalne wyzwania, odpowiedzią na nie powinna być globalna solidarność na wielu płaszczyznach: ekonomicznej, klimatycznej, międzypokoleniowej (także z przyszłymi generacjami), solidarność płci czy wreszcie – podkreślana np. przez innego działacza pierwszej „S” Zbigniewa Janasa oraz dyrektora ECS Basila Kerskiego – solidarność międzynarodowa, chociażby z dopominającymi się właśnie o swoje prawa Białorusinami.
Taka solidarność jest nam szczególnie potrzebna – dopowiadał prezes Fundacji Batorego i publicysta „Polityki” Edwin Bendyk – gdy kryzys uwidoczniony przez epidemię Covid-19 wymownie pokazał, że dotychczasowy model gospodarczy, na jakim opierała się globalizacja, gwałtownie się wyczerpuje. Bendyk nawoływał do stosowania solidarności nie tylko w sferze politycznej, ale też gospodarczej, co pomoże nam złagodzić np. skutki katastrofy klimatycznej wywołanej nadmiernym wykorzystywaniem zasobów natury.
Czytaj też: Dlaczego Szczecin nie poczekał na Gdańsk?
Tryb agresji
Niemiecki socjolog Hartmut Rosa także przeciwstawiał potrzebę solidarności „trybowi agresji”, w jakim działają współczesne społeczeństwa. Rosa tłumaczył, że obecny świat jest oparty na tzw. dynamicznej stabilizacji. Żeby utrzymać się na powierzchni, potrzebujemy nieustannego wzrostu gospodarczego, innowacji technologicznych i społecznych, co zmusza do coraz większej agresji – rywalizacji w życiu codziennym i pędu do nieustannej optymalizacji.
Z tego powodu w polityce dominują zaś idee oparte na ciągłym konflikcie i potrzebie zdominowania innych (np. modnego na prawicy Carla Schmitta). Zdaniem Rosa odpowiedzią na ten model powinna być właśnie solidarność: odkrycie na nowo pojęcia dobra wspólnego i koncepcji kultury rezonującej, czyli opartej na słuchaniu innych i dialogu z nimi: między samymi obywatelami, obywatelami a instytucjami oraz środowiskiem naturalnym, a także historią i potrzebami przyszłych pokoleń.
Czytaj też: Nigdy nie będzie już tak pięknie...
Wolność i godność
Solidarność, to już dodam od siebie, pokazała nam głęboki związek między potrzebami wolności politycznej i aspiracjami socjalnymi, potrzebą godnego poziomu życia oraz tworzenia wspólnoty. Projekty polityczne, w których te wartości się rozdziela, długoterminowo nie kończą się dobrze. Model, w którym zatrzymujemy się na wolności politycznej, a o wspólnocie i dobru pokrzywdzonych czy gorzej sytuowanych zapominamy, co najwyżej radząc im, żeby „zmienili pracę i wzięli kredyt”, okazał się niewydolny.
Teraz mamy do czynienia z odwrotnym modelem: prawa polityczne się odbiera, dając w zamian iluzję poprawy sytuacji materialnej (iluzję, bo długoterminowo ten model nie spełni przecież tej obietnicy). Lekcja dla obecnej opozycji jest taka, że bez połączenia tych dwóch elementów – wolności i wspólnoty – nie da się osiągnąć sukcesu. Pewne zaczątki takiego myślenia widać było w kampanii Rafała Trzaskowskiego, który dopominał się i o przestrzeganie konstytucji, i o pomoc najsłabszym. Może więc ta „Solidarność”, której idzie na piąty krzyżyk, jeszcze jest w stanie czegoś nas nauczyć?
Czytaj też: Angela Merkel w 40. rocznicę powstania „Solidarności”