Kraj

Reduta Dobrego Imienia bierze się za polskie media

Reduta Dobrego Imienia zbiera podpisy pod projektem zmiany prawa prasowego. Reduta Dobrego Imienia zbiera podpisy pod projektem zmiany prawa prasowego. Sławomir Kamiński / Agencja Gazeta
Nowelizacja prawa prasowego, jeśli zostanie uchwalona, nieoczekiwanie może się okazać bronią na homofobiczne czy „antylewackie” wypowiedzi funkcjonariuszy władzy.

Propozycja Reduty Dobrego Imienia dotycząca zmiany prawa prasowego narusza wolność debaty publicznej. A przy okazji może być bronią przeciwko ksenofobii i nietolerancji władzy. Ale nie watro płacić takiej ceny w zamian za wycinanie wypowiedzi np. ministra Zbigniewa Ziobry czy premiera Mateusza Morawickiego. Nie mówiąc o byłym łódzkim kuratorze oświaty.

W obronie dobrego imienia Polski

Reduta Dobrego Imienia, organizacja politycznie wpływowa i narodowo wzmożona, zbiera podpisy pod swoim projektem. Chce wprowadzenia 24-godzinnego trybu dla sprostowań materiałów, które godzą w wizerunek Polski, i 48-godzinnego trybu sądowego na rozpatrzenie odwołania. Sprostowania mogłyby zażądać organizacje pozarządowe, których „celem statutowym jest obrona dobrego imienia Polski, kultywowanie tradycji narodowych, inicjowanie i wspieranie działań mających na celu prostowanie nieprawdziwych informacji pojawiających się w mediach na temat Polski, propagowanie wiedzy na temat współczesności, historii i kultury Polski”.

W zamian miałby zostać zniesiony art. 212 Kodeksu karnego, na podstawie którego można skazać na więzienie za pomówienie za pomocą mediów. Sprostowaniu miałyby podlegać nie tylko nieprawdziwe lub nieścisłe „informacje”, ale także „sugestie”, opinie i poglądy. Projekt definiuje „posiadanie poglądów” jako „fakt” i na tej zasadzie sąd miałby je oceniać pod kątem prawdziwości.

Czytaj też: Zamach PiS na wolność w internecie

Autorzy projektu piszą w uzasadnieniu, że obecny tryb sprostowań jest nieefektywny, bo sprawy ciągną się latami – i tu trzeba przyznać im rację. Reklamują też swój pomysł jako broń w walce z fake newsami i „nagonkami medialnymi”, „podawaniem nieprawdziwych informacji, których ostatecznym efektem jest deprecjacja wizerunku Polski czy bezkrytyczne powielanie informacji wytworzonych przez obce służby”.

W 2018 r. Reduta doprowadziła do uchwalenia w ustawie o IPN przestępstwa pomawiania narodu polskiego o zbrodnie, dając sobie i podobnym organizacjom prawo do występowania o odszkodowanie. Głównie chodziło o media zagraniczne i sformułowanie „polskie obozy koncentracyjne”. Teraz mamy kolejną propozycję, tym razem adresowaną do mediów krajowych.

Czytaj też: Na co Polska Fundacja Narodowa wydała miliony

Sprostowanie poprzez domniemanie

Autorzy zapewniają, że nie chodzi o cenzurę. Ale jednocześnie chcą wprowadzić w trybie 24-godzinnym zabezpieczenie powództwa w postaci usunięcia publikacji. Nakładają też na redakcje obowiązek wyśledzenia wszelkich cytowań zakwestionowanego materiału i doprowadzenie do ich skasowania. Czyli publikacja zniknie, zanim sąd ją osądzi.

Zdaniem autorów cenzurą nie jest też ocenianie poglądów i opinii pod kątem ich prawdziwości. Choć narusza to standard wolności słowa i debaty publicznej ustalony orzecznictwem Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu.

Czytaj też: Repolonizacja mediów, czyli co zamierza PiS

Z projektu wynika, że sąd będzie oceniał de facto jedynie to, czy materiał medialny „ma znaczenie dla bezpieczeństwa i obronności państwa lub/i jego rozpowszechnianie spowodowałoby lub mogło spowodować szkody dla wizerunku Rzeczpospolitej Polskiej lub/i jej obywateli, jej organów lub istotnych instytucji mających charakter niepubliczny”. Bo na ocenę, czy materiał jest „prawdziwy”, ewentualnie „ścisły”, w trybie 48-godzinnym (dwie instancje) raczej szansy nie będzie. Chyba że sprawa jest oczywista. Na przykład jeśli autor danej publikacji zwątpi, czy zakup jakiegoś uzbrojenia jest sensowny, a sąd stwierdzi, że armia wcale nie myślała o zakupie tego uzbrojenia. Jeśli jednak myślała, to sądowi pozostanie albo nakazać sprostowanie – bo przecież kwestionowanie sensowności działań władzy godzi w wizerunek państwa, a może też w obronność, obnażając naszą indolencję. Albo sprostowania odmówić, uznając za naruszające wolność debaty publicznej zastosowanie przepisu nakazującego oceniać opinię pod względem prawdziwości.

Reduta Dobrego Imienia liczy najpewniej na to, że sądy będę się zachowywać jak rzecznicy dyscyplinarni dla sędziów przy ministrze sprawiedliwości: domniemywać naruszenie i wydawać wyroki w oparciu o to domniemanie.

Czytaj też: Skąd się bierze napięcie między mediami a polityką?

PiS dostanie rykoszetem?

Skutki nowelizacji, gdyby została uchwalona, mogą pójść w nieoczekiwanym kierunku. Może się ona okazać bronią na homofobiczne czy „antylewackie” wypowiedzi funkcjonariuszy władzy. Nie mówiąc już o kampaniach typu „Sprawiedliwe sądy” czy licznych wypowiedziach rządzących, w tym ministra sprawiedliwości-prokuratora generalnego, odbierających sędziom i sądom wiarygodność i zaufanie opinii publicznej. Bo sprostowania mają dotyczyć także cytowanych opinii.

Co ma bowiem podlegać sprostowaniu? Na przykład wypowiedź, która może „uniemożliwić realizację zadań związanych z ochroną (...) porządku konstytucyjnego Rzeczypospolitej Polskiej”. Czy nie jest taką wypowiedzią odbieranie wiarygodności wymiarowi sprawiedliwości? Albo szczucie na obywateli nieheteronormatywnych w sytuacji, gdy konstytucja nakazuje traktować wszystkich bez dyskryminacji? I zapewnić każdemu ochronę bezpieczeństwa osobistego, życia i zdrowia?

Czytaj też: Czy PiS wycofa się ze zmian w prawie karnym?

Czy cytowanie twierdzeń funkcjonariuszy władzy, że Unia łamie własne przepisy, zamachuje się na suwerenność Polski, może „pogorszyć stosunków Rzeczypospolitej Polskiej z innymi państwami lub organizacjami międzynarodowymi”? Albo „utrudnić prowadzenia bieżącej polityki wewnętrznej i zagranicznej Rzeczypospolitej Polskiej”? To samo dotyczy cytowania wypowiedzi krytykujących np. politykę uchodźczą UE.

Czy informowanie o uchwalaniu „Deklaracji przeciw ideologii LGBT” przez samorządy może „przynieść stratę znacznych rozmiarów w interesach ekonomicznych Rzeczypospolitej Polskiej” w sytuacji, gdy dotacje powiązane są z przestrzeganiem praworządności? A Unia już odbiera takim samorządom dofinansowanie, uznając, że nie są w stanie wykorzystać go w zgodzie z wartościami UE?

Wreszcie: czy nagłaśnianie odmawiania przez funkcjonariuszy władzy „prawdziwej” polskości rozmaitym grupom społecznym (osobom LGBT+, ekologom, pacyfistom, osobom o przekonaniach lewicowych, niekatolikom) „może mieć szkodliwy wpływ na wykonywanie przez organy władzy publicznej lub inne jednostki organizacyjne zadań w zakresie (...) bezpieczeństwa publicznego, przestrzegania praw i wolności obywateli, wymiaru sprawiedliwości albo interesów ekonomicznych Rzeczypospolitej Polskiej”? Czy prezentowania takich treści nie można uznać za „naruszanie tożsamości lub/i godności narodowej obywateli”? Albo godzenie w Polskę i Polaków poprzez kreowanie wizerunku narodu ksenofobicznego i nietolerancyjnego?

Czytaj też: Takie są standardy „dziennikarstwa” według PiS

Ziobrze spodoba się ten projekt

Z drugiej strony sama Reduta mogłaby użyć tego przepisu i wyciąć z obiegu medialnego informacje o tym, że są zasadnicze wątpliwości, czy słynna antysędziowska kampania „Sprawiedliwe sądy” prowadzona przez Polską Fundację Narodową nie była przekroczeniem uprawnień zarządu. Na jego czele stał wtedy założyciel Reduty Maciej Świrski. Kosztowała 8,4 mln zł i nie promowała wizerunku kraju, do czego zobowiązywał ją statut. Prokuratura Zbigniewa Ziobry niespiesznie bada tę sprawę z doniesienia prezydenta Warszawy.

To ma być projekt obywatelski, ale kto wie, czy nie przejmie go Ziobro, żywotnie zainteresowany tym, by media nie pisały krytycznie o sprawie wytoczonej przez jego rodzinę krakowskim lekarzom. Ale to „sugestie”, które – według tego projektu – podlegałyby natychmiastowemu usunięciu z obiegu publicznego.

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Świat

Dlaczego Kamala Harris przegrała i czego Demokraci nie rozumieją. Pięć punktów

Bez przesady można stwierdzić, że kluczowy moment tej kampanii wydarzył się dwa lata temu, kiedy Joe Biden zdecydował się zawalczyć o reelekcję. Czy Kamala Harris w ogóle miała szansę wygrać z Donaldem Trumpem?

Mateusz Mazzini
07.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną