Trzeba mieć więcej niż na waciki
Ile pieniędzy dla partii? Kaczyński wie, że musi być dużo
W ustawie napisanej przez nieustalonych do dziś autorów o podniesieniu wynagrodzeń politykom najpoważniejsza regulacja ustrojowa kryła się w skomplikowanym wzorze, a oznaczała po prostu podniesienie subwencji dla partii o połowę w stosunku do tego, co dziś dostają. O ile podwyżki pensji ostatecznie mają wylądować w koszu, to obóz władzy jeszcze zastanawia się nad zwiększeniem subwencji. Po ostatnich wyborach parlamentarnych pieniądze podatników na działalność statutową przyznano: PiS – 23,5 mln zł, PO – 19,8 mln, SLD – 11,5 mln, PSL – 8,3 mln, Konfederacja – 6,8 mln, Partia Zieloni – 303 tys. i Inicjatywa Polska Barbary Nowackiej – 101 tys. zł. Rocznie to 70,4 mln zł, a miało być o 35 mln więcej.
Tę ważną zmianę opisano w uzasadnieniu projektu zaledwie jednym (!) zdaniem. Napisano o demokratycznym wymiarze życia publicznego, który przejawia się możliwością dotarcia do obywateli przez przedstawicieli partii. Czyli im bogatsze będą swoiste korporacje partyjne, tym demokracja będzie się miała lepiej. Dość śmiałe stwierdzenia. Tym bardziej że Jarosław Kaczyński nie ma ochoty dzielić się tymi pieniędzmi nawet ze swoimi koalicjantami ze Zjednoczonej Prawicy: Jarosławem Gowinem i Zbigniewem Ziobrą. Obiecał im po dwa miliony rocznie, ale słowa do dziś nie dotrzymał; bo i po co?
W wyborczym roku 2019 koalicjanci PiS inwestowali pieniądze, by zdobyć jak najwięcej mandatów przy Wiejskiej i w Brukseli. Wiadomo, że im więcej mają szabel, tym bardziej Kaczyński musi się z nimi liczyć. Ich działacze, ulokowani w państwowych spółkach, przelewali spore sumy na fundusz wyborczy, kosztem zasilenia bieżących kont partyjnych. Przeanalizowaliśmy sprawozdania finansowych przystawek, które złożyli w PKW. Widać, że krucho u nich z kasą, a szczególnie w Solidarnej Polsce, która uzbierała zaledwie 42 tys.