Henryk Wujec zmarł po długiej, ciężkiej chorobie. Miał 79 lat. Urodził się w Podlesiu koło Biłgoraja, potem studiował fizykę w Lublinie i Warszawie. Związał się ze stołecznym Klubem Inteligencji Katolickiej.
Czytaj też: Ludwika i Henryk Wujcowie. Człowieka porządnego portret podwójny
Działacz opozycji demokratycznej
W latach 70. pracował w fabryce półprzewodników Tewa. Latem 1976 r. zaangażował się w pomoc represjonowanym robotnikom z Ursusa, później był współpracownikiem Komitetu Obrony Robotników i KSS KOR. W maju 1977 r. uczestniczył w głodówce w Kościele św. Marcina w Warszawie.
„Ówczesny dzień Henryka Wujca wygląda tak: na szóstą rano odprowadza syna do przedszkola, pędzi do pracy, po pracy odwiedza żonę leżącą w szpitalu, potem w pociąg i do Ursusa, wraca późnym wieczorem i biegnie do Piotra Naimskiego spisywać relacje, do domu dociera grubo po północy. A następnego dnia znów na szóstą odprowadza dziecko do przedszkola” – opisywał Paweł Smoleński w reportażu „Gazety Wyborczej”.
Działał w opozycji demokratycznej przed „Solidarnością”: organizował i redagował podziemne czasopismo „Robotnik”, był współzałożycielem Wolnych Związków Zawodowych Wybrzeża. W „Solidarności” zasiadał we władzach krajowych i mazowieckich. Od 13 grudnia 1981 r. do września 1982 był internowany, następnie do 1984 i w 1986 r. więziony.
„Wiecznie zabiegany i zmęczony, z wielką teczką pełną papierzysk. Książki czytywał tylko nocami, trzymając stopy w misce z zimną wodą, żeby nie zasnąć” – pisał Smoleński.
Poseł i minister
Od 1989 r. był sekretarzem Komitetu Obywatelskiego przy przewodniczącym NSZZ „Solidarność” Lechu Wałęsie, brał udział w obradach Okrągłego Stołu. Zawsze był blisko toczącej się historii. Gdy Tadeusz Mazowiecki zasłabł, wygłaszając exposé, to on podał mu szklankę wody. – Wyskoczyłem z ław poselskich i podałem mu szklankę wody, choć nie pamiętam, skąd ją wziąłem. Tadeusz ją wypił, ale dalej nie wyglądał zbyt mocno – wspominał w tekście „Polityki”.
Poseł na Sejm w latach 1989–2001 z ramienia Obywatelskiego Klubu Parlamentarnego, Unii Demokratycznej, a następnie Unii Wolności. W rządzie Jerzego Buzka (1999–2000) był wiceministrem rolnictwa, później m.in. doradcą społecznym prezydenta Bronisława Komorowskiego.
Trzeba naprawiać zło
– Ja wychowałem się na wsi i przed pierwszą komunią ksiądz nas uczył, że trzeba naprawiać zło: jeśli się coś spsociło u sąsiada, to trzeba mu się przyznać i w zamian np. w czymś mu pomóc – opowiadał Katarzynie Czarneckiej z „Polityki”. – Dla dziecka przełamywanie takiego wstydu było bardzo trudne, ale pokazywało: nie można żyć tylko swoim życiem, trzeba też być dla innych. Myśmy przez te 30 lat naszej wolności wielu takich rzeczy zaniechali i teraz są widoczne skutki. Choćby chamskie zachowania ludzi, którzy czują się lepsi, bo jadą samochodem, i biją kogoś, kto idzie piechotą, jak niedawno w Lesznie. W edukacji po 1989 r. nastąpiło odrzucenie wspólnotowości – znienawidzonej, bo narzuconej, komunistycznej. Zaczęła dominować nowa ideologia: każdy musi dbać o swój los. No i przestaliśmy się traktować jako wspólnota. A to przecież proste. Mamy niedaleko domu placyk. Przechodziliśmy po nim przez lata – był pełen błota i nic się nie działo. I w końcu jeden człowiek zaczął z tym walczyć. Najpierw chodził do rady dzielnicy, ale nic z tego nie wyszło. Skrzyknął więc przyjaciół, sąsiadów i posadzili drzewka, posiali trawę. Chodzimy teraz przez ładny park. On miał poczucie dobra wspólnego i innych tym zaraził.