Na początku lipca prezydencki embraer wystartował z Babimostu z Andrzejem Dudą na pokładzie i beztrosko poruszał się w niekontrolowanej przestrzeni powietrznej (klasa „G”). Przypomnijmy, że w takim obszarze nikt nie zapewnia separacji między obiektami, które poruszają się w jego obrębie. „Obiektami” takimi jak duży lub mały samolot, śmigłowiec, szybowiec, wiatrakowiec, balon, motolotnia czy dron. Nawet zderzenie z tym ostatnim może unieruchomić silnik samolotu pasażerskiego, a w skrajnym przypadku doprowadzić do pożaru. Takie maszyny są zdane na wzrok pilota jak samochody na drodze. Widzę – omijam zgodnie z zasadami pierwszeństwa, które w powietrzu też obowiązują.
A to jeszcze nic. Dziennikarze TVN24 dotarli właśnie do informacji, że w składzie załogi embraera jeden z pilotów (pani pilot) nie miał odpowiednich uprawnień. W rejsie z prezydentem na pokładzie kapitan wykonywała lot na tzw. wznowienie nawyków, z instruktorem. Czyli kontrolny, zaliczany do szkolnych.
Aby dobrze to zrozumieć, przenieśmy się na bardziej zrozumiały grunt – do samochodu. Wyobraźmy sobie, że kierowca z uprawnieniami z jakichś względów czasowo je utracił. Żeby je odzyskać, musi zdać egzamin. A zarazem jest kierowcą prezydenckiej limuzyny. Siada za kierownicą, towarzyszy mu egzaminator z WORD i głowa państwa. Da się to jakkolwiek skomentować? Da się. Odwołajmy się do przepisów.
Czytaj też: Czym latają politycy na świecie
Co z instrukcją HEAD?
A w przepisach – cyrk.