No i z głowy. Niecałe 40 minut trwała ceremonia zaprzysiężenia Andrzeja Dudy na drugą kadencję prezydencką. Obyło się bez incydentów i protokolarnych wpadek. Gdyby nie znany nam wszystkim kontekst polityczny, można by nawet stwierdzić, że demokratycznej tradycji stało się zadość: naród wybrał prezydenta, prezydent podziękował, złożył ślubowanie i wygłosił do narodu krzepiącą mowę, że już jest dobrze, a będzie jeszcze lepiej. Szczególnie w kluczowych dziedzinach dobrostanu rodziny, bezpieczeństwa, pracy, inwestycji, godności. Tym sprawom Duda poświęcił w orędziu najwięcej uwagi z determinacją szefa rządu, choć jest głową państwa, a nie premierem. Ale przemilczał obecne palące kontrowersje dotyczące spraw równie ważnych dla dobrostanu Polski – praw człowieka i obywatela, w tym praw kobiet i mniejszości, oraz statusu samorządów.
Czytaj też: Samorządowe konfrontacje z rządem
Duda uderza w pojednawcze tony
Niestety, kontekst skrzeczy. Nie zmienią tego słuszne skądinąd pojednawcze tony pod adresem politycznych oponentów prezydentury Dudy. Zresztą prezydent nie uniknął na tym polu pewnych niespójności. Z jednej strony deklamował, że chce być prezydentem polskich spraw, gotowym do współpracy ponad wszelkimi podziałami i interesami partyjnymi, że wyciąga do każdego rękę, a drzwi jego pałacu zawsze są otwarte.
Z drugiej nie odniósł się do krytyki ze strony opozycji demokratycznej i instytucji międzynarodowych dotyczących brutalizacji i nierówności podczas kampanii wyborczej. Przeciwnie, uznał wybory za wzorowe i zgodne ze standardami demokratycznymi. Owszem, generalna wymowa orędzia nie była konfrontacyjna, lecz czy nie tak samo było z orędziem Dudy pięć lat temu?
Zaprzysiężenie było, podziały zostały
Dlatego nie dziwi, że część zaproszonych na zaprzysiężenie parlamentarzystów i osobistości, w tym byli prezydenci Lech Wałęsa i Bronisław Komorowski, nie skorzystało z zaproszenia na ceremonię. Mieli do tego prawo takie samo jak Jarosław Kaczyński, który nie przyszedł na uroczystość zaprzysiężenia Komorowskiego w 2010 r. Obecni na czwartkowej inauguracji przedstawiciele sił demokratycznych włożyli tęczowe maseczki i poprzestali na uniesieniu egzemplarzy konstytucji w pewnych momentach uroczystości.
Przypomnieli w ten sposób, że spora część wyborców, którą reprezentują, nie chciała oglądać, jak Andrzej Duda znów przysięga na konstytucję, której podczas swej pierwszej kadencji nie chronił, a nawet współdziałał w jej obchodzeniu i łamaniu. Istnieje obszerna dokumentacja na ten temat. W czwartek Duda nie odniósł się do niej ani słowem, za to powtórzył, że jest za siłą prawa, a nie prawem siły, co w świetle faktów minionego pięciolecia rządów „zjednoczonej prawicy” zabrzmiało po orwellowsku.
Podział, jaki mamy wskutek tych rządów, po ceremonii z pewnością nie zniknie. Prezydent zapewnił, że wierzy w Polskę i w Boga. Ma pięć lat, by dać tym deklaracjom świadectwo.
Czytaj też: Panie Andrzeju, to się już nie sklei