Gdy pojawiła się pandemia, dobrozmieńcy puszyli się na wyścigi, że chociaż trzeba uważać, to wszystko jest OK – jesteśmy najlepiej przygotowani, jesteśmy nawet prymusem w Unii Europejskiej (i wszędzie indziej). Główny Inspektor Sanitarny p. Pinkas radził, aby panikarze włożyli sobie lód w majtki dla ochłody. Tak się ochłodził, że wołał: „Nikt nam tego sukcesu nie odbierze” i „Nigdy tak niewielu nie zrobiło tak wiele dla tak wielu”.
Można to, zwłaszcza kongenialność z Churchillem, uznać za folklor typowy dla obecnej władzy, podobnie jak fotografowanie się p. Morawieckiego i p. Sasina na tle „największego samolotu świata” z materiałami sanitarnymi. Trzeba dodać, że gigantomania obu panów jest równie zabawna, co wielka.
Gdyby policzyć wirusa bez Śląska?
Mniej zabawne były pierwsze oficjalne komunikaty o zgonach na Covid-19 z dodatkiem: „ofiara miała inne choroby”. Dopiero interwencja Światowej Organizacji Zdrowia (WHO) sprawiła, że zaczęto poprawnie podawać przyczynę śmierci. Z kolei bzdurzenie p. Szumowskiego o spłaszczaniu, wypłaszczaniu czy przesuwaniu szczytów i krzywych zakażeń jest o tyle porażające, że świadczy o niezrozumieniu istoty zjawisk epidemicznych.
Dość szybko się okazało, że kopalnie są poważnym ogniskiem zakażeń. Zaraz uzgodniono to z sukcesami, np. rzecznik MZ p. Andrusiewicz nawijał, że jeśli pominiemy Śląsk, to wszystko jest cacy, a pandemia jest stabilna. Przypuśćmy, że ktoś liczy średnią zarobków w Polsce, przy czym średnia jest w rejonie Katowic dwukrotnie wyższa niż w reszcie kraju. Liczący główkuje jak p. Andrusiewicz i dochodzi do wniosku, że ów region trzeba pominąć, bo wtedy rachunek jest bardziej realistyczny. Rzecz w tym, że śląskiego komina płacowego nie da się przenieść na Podlasie, a górnicze ognisko wirusa może wpłynąć na liczbę zakażeń w Białymstoku. Znamienne było też to, że p. Szumowski zakazał wojewódzkim konsultantom sanitarnym wypowiadania się na temat pandemii bez uzgodnienia z resortem zdrowia. Prawda w oczy kłuła?
Jeden zakażony gość weselny
Akurat tak się szczęśliwie złożyło, że pandemia w naszej części Europy (nie tylko w Polsce) przebiegała łagodniej niż na zachodzie kontynentu (pomijam resztę świata). Pozostawiając socjologom i epidemiologom wyjaśnienie tego stanu rzeczy, zajmijmy się dalszym przebiegiem wydarzeń. Jednym z powodów przełożenia wyborów z 10 maja była obawa, że mogą się przyczynić do katastrofy w liczbie zakażeń (tak przynajmniej utrzymywał p. Gowin). Dobrozmieńcy, jak to oni, wykorzystali to do propagandy, powiadając, że niebezpieczeństwo zostało „cynicznie”, bo jakże inaczej, wykorzystane przez Koalicję Obywatelską do wymiany kandydata. TVP Info grzmiała, że opozycja nie kwestionuje wyborów w czerwcu, aczkolwiek epidemia nie wygasła – faktycznie, dzienna rata zakażeń była stała, średnio 250 przypadków. Jeśli wybory miałyby być jeszcze raz przełożone, to ruch, na pewno skomplikowany z uwagi na zasady konstytucyjne, należał do Zwykłego Posła i jego poddanych, a nie do opozycji.
Epidemia na zachód od Polski słabła, a poszczególne kraje stopniowo łagodziły obostrzenia. U nas wzrost zakażeń był liniowy, tj. dzienny przyrost był stały. Wszelako, jeszcze raz podkreślam, zjawiska epidemiczne mają szczególny charakter, nawet wśród procesów masowych. Wystarczy niewielkie zaburzenie w jednym punkcie, aby liniowość została złamana, a przyrost zakażeń znacznie się zwiększył. Na przykład na weselu w Nawojowej była jedna zainfekowana osoba, a tzw. efekt motyla doprowadził do 85 kolejnych zakażeń i skierowania 4 tys. osób na kwarantannę.
Czytaj też: Nie ma drugiej fali pandemii. Co więc jest?
Jak dobrze, że „wirus w odwrocie”
Zaburzeniem, i to na dużą skalę, mógł być masowy udział w wyborach. Ktoś powie: skoro 28 czerwca nic specjalnego się nie zdarzyło, to dlaczego miałoby być inaczej dwa tygodnie później? To błędne rozumowanie. Pomiędzy pierwszą a drugą turą coś jednak miało się wydarzyć, np. wzmożony ruch wakacyjny czy intensyfikacja wieców i spotkań wyborczych. Rząd zdecydował o złagodzeniu wymogów sanitarnych, zniesiono powszechny obowiązek noszenia maseczek i zastąpiono go selektywnym, zezwolono na śluby, chrzciny itd., publiczność mogła w ograniczonej liczbie oglądać zawody sportowe, postanowiono, że w kościołach może się gromadzić nieograniczona liczba wiernych, obiecano bon turystyczny, namawiano do wakacji w kraju itd. Nie były to działania roztropne, ale od biedy dało się je usprawiedliwić tym, że skoro gdzieś indziej znosi się ograniczenia, to dlaczego u nas ma być inaczej?
Tłumaczenie zawarte w poprzednim zdaniu jest jednak podejrzane, zważywszy na przedwyborczą otoczkę tej liberalizacji obostrzeń. Pan Morawiecki radował się: „Cieszę się, że coraz mniej obawiamy się tego wirusa, tej epidemii. To jest dobre podejście, bo on jest w odwrocie. Już teraz nie trzeba się go bać. Trzeba pójść na wybory tłumnie 12 lipca. Wszyscy, zwłaszcza seniorzy, nie obawiajmy się, idźmy na wybory” i „Latem wirusy grypy i ten koronawirus też są słabsze. Dużo słabsze. Młodsi, starsi i w sile wieku, spokojnie można iść na wybory”.
Podobnie p. Szumowski: „Pójście na wybory jest bezpieczniejsze niż pójście do sklepu”. To zdanie było repliką marcowej proklamacji p. Dudy, który przed drugą turą prawił jeszcze bardziej abstrakcyjnie: „Jeżeli ci, których namawiacie do oddania głosu, mają wątpliwości, to zadajcie im jedno pytanie: czy żyło ci się lepiej i spokojniej do 2015 r., zanim Duda został prezydentem, czy żyje ci się spokojniej od 2015 r. do dzisiaj? Odpowiedz (...) i idź na wybory. To wystarczy”.
Czytaj też: Wirus kontratakuje. PiS jest w pułapce na własne życzenie
Wyborczy kontredans z koronawirusem
Bezcenny p. Jackowski, senator z PiS, uznał, że Handlarz Pokościelnym Mieniem Bezspadkowym podjął uzasadnione działania profrekwencyjne. O co chodziło w tym zadziwiającym kontredansie z koronawirusem? Otóż okazało się, że w pierwszej turze około miliona seniorów nie zagłosowało. Trzeba więc ich było zmobilizować. Po to Rządowe Centrum Bezpieczeństwa (RCB) rozesłało SMS-y o treści: „II tura wyborów prezydenckich w niedzielę 12.07. Osoby 60+, kobiety w ciąży oraz osoby niepełnosprawne będą mogły głosować w komisjach wyborczych bez kolejki”.
Po pierwsze, zostało to już podane do publicznej wiadomości. Po drugie, pierwszeństwo dla kobiet w ciąży i niepełnosprawnych jest powszechnie uznawane, a więc chodziło przede wszystkim o seniorów. Po trzecie, skąd RCB miało dostęp do numerów? Oficjalne tłumaczenie tej akcji (podjętej w czasie ciszy wyborczej!) jako ważnej „dla bezpieczeństwa epidemicznego, [ponieważ] przepisy weszły w życie krótko przed wyborami” jest ściemą – faktycznym powodem tego przedsięwzięcia i innych była chęć mobilizacji elektoratu sprzyjającego p. Dudzie. W tym celu tzw. dobra zmiana była gotowa frymarczyć zdrowiem, a nawet życiem – tak trzeba określić stwarzanie wrażenia, że sytuacja została całkowicie opanowana. Liberalizacja udziału w nabożeństwach może być tłumaczona dążeniem do zapewnienia pro-Dudowej agitacji, prowadzonej przez księży wyjątkowo gorliwie i wobec szerokiego audytorium.
Czytaj też: Do czego tak naprawdę służy RCB?
Kupczą naszym zdrowiem
Wszelako epidemia okazała się złośliwa i nie ustąpiła po wyborach, wręcz przeciwnie. Nie ma wątpliwości, że znaczący, ostatnio okołodwukrotny w porównaniu ze stanem z połowy lipca, wzrost zakażeń (31 lipca – 657 przypadków, 1 sierpnia – 658, 2 sierpnia – 584, 3 sierpnia – 575, 4 sierpnia – 680) jest wywołany „prozakażeniowymi” zachowaniami, możliwymi dzięki „profrekwencyjnej” liberalizacji restrykcji. Ktoś powie, że przecież ludzie mogli uważać i np. zachowywać dystans społeczny. Tak zresztą prawią dobrozmieńcy, chcąc przekonać, że to ludzie winni, a nie rząd. Elementarna wiedza podpowiada, że uczestnicy zbiorowych wydarzeń nie respektują ograniczeń. Tedy ci, którzy postanowili o sanitarnej liberalizacji, nie tylko kupczą zdrowiem publicznym dla politycznych interesów, ale są również zwyczajnie irracjonalni z poznawczego punktu widzenia.
Potwierdzają to żenujące reakcje czołowych czynowników tzw. dobrej zmiany, coraz bliższe bajdurzeniu p. Łukaszenki, że on nie widział koronawirusa, p. Trumpa, że epidemię wymyślili demokraci, i p. Bolsonaro: „Koronawirus? To spisek! Chcą uderzyć w Trumpa i we mnie”.
Oto przykłady. Pan Duda w zasadzie milczy, pomijając uwagę: „Nie każdy może, nie każdy lubi [nosić maseczkę], a jesteśmy na wolnym powietrzu”. Cóż, Duda locuta, causa finta – w wolnym przekładzie: „wybory wygrałem, sprawa zakończona, a dalej niech się dzieje wola nieba”. Pan Morawiecki też jest oszczędny i nie komentuje wcześniejszych bredni (tak to trzeba zakwalifikować, zważywszy na korelację upałów i liczby zakażeń w wielu krajach) poza lakoniczną wstawką, że „koronawirus też jeszcze się nie skończył”. Pan Maksymowicz, wiceminister nauki i szkolnictwa wyższego, gaworzy, że jego obecny szef miał na uwadze pobudzenie popytu, zmyślnie dodając: „takiego lub innego”.
Czytaj też: Covid i grypa, niebezpieczny związek
Maseczki jak rekwizyt w filmie kostiumowym
Pan Kneblewski, pracownik kultu religijnego, kapelan narodowców, klepnął: „Jakiego wirusa? Wirusy były zawsze, a koronawirusy są notowane od paru dziesiątków lat. To nic nowego i nic się takiego nie dzieje. Nie ma żadnej pandemii. Liczba zgonów się nie zmieniła. (...) Wyznawcy »korony« to koronaciemnota”. Naczelna Izba Lekarska (NIL) zaapelowała do Konferencji Episkopatu Polski o zdyscyplinowanie klechy. Pan Rytel-Andrianik, rzecznik KEP, odpowiedział: „Episkopat z całą stanowczością, od początku pandemii, zwraca uwagę na konieczność zachowania zaleceń służb sanitarnych”. Pan Kneblewski dodał: „Maseczki pełnią taką samą funkcję jak kostiumy w filmie kostiumowym. Zwiększają realizm potrzebny do wytworzenia klimatu wirusowej apokalipsy. Dzięki psychozie strachu ludzie będą bardziej podatni”, na co rzecznik KEP odparł: „W sprawach dotyczących księży danej diecezji należy kontaktować się z diecezją. Ze strony KEP wielokrotnie było podkreślane, że należy bezwzględnie stosować się do zaleceń sanitarnych”.
Na tym chyba rzecz się zakończyła. Dlaczego NIL nie zawiadomiła policji, władz sanitarnych czy nawet prokuratury o nawoływaniu do łamania przepisów sanitarnych przez p. Kneblewskiego? Konkuruje z nim p. Bortniczuk. Oświadczył, że przecież nie ma żadnej tragedii, codziennie umierają ludzie, a więc także na koronawirusa. Panowie Kneblewski i Bortniczuk powinni chyba zawrzeć związek partnerski, oczywiście nie „płeciowy” w sensie p. Wosia, ale jakiś inny, powiedziałbym: osobników moralnie upośledzonych.
„Wydawało nam się, że wesela są bezpieczne”
Bynajmniej nie chcę sugerować, że tzw. dobra zmiana nie zajmuje się epidemią Covid-19 i jej skutkami. Pan Pinkas na pewno uspokoił publikę oświadczeniem, że jako szef GIS musi emanować spokojem i to czyni. Pewnie włożył sobie w majtki dwa kawałki lodu, co pozwoliło mu stwierdzić, że rząd zrobił wszystko, aby przygotować się do pandemii. Dodał: „Wydawało nam się, że wesela będą bezpiecznie. Sytuacja doprowadziła do tego, że wiemy, że wesela są zbyt duże”. Panie Pinkas, proszę nie rżnąć głupa – było zapytać studenta socjologii, wyjaśniłby panu, co się dzieje na weselach w Polsce.
Pan Sasin zapowiada, że jesteśmy dobrze przygotowani na dalszy rozwój wydarzeń. Trzeba w to wierzyć, bo czego tknie się p. Sasin, to zaraz zamienia się w aktywa państwowe, aczkolwiek niewykluczone, że centralny „aktywista” ma już ośle uszy jak król Midas. Pan Szumowski nawiązuje do wcześniejszych odkryć matematycznych i tak optymalizuje: „To jest sześć dużych ognisk. Trzy kopalnie, trzy zakłady pracy. Jeżeli odejmiemy te 300 wyników dodatnich z tych ognisk, to mamy mniej więcej stabilny stan na poziomie 300 zachorowań spoza tych dużych ognisk”.
Biedacy ciągle nie wiedzą, czy Polska znajduje się już w drugiej fazie pandemii, czy też wznosi się jej pierwsza. Eksperci wyjaśniają, prognozują i ostrzegają m.in. przed powrotem uczniów do szkół, ale dobrozmieńcy dalej produkują swoje dyrdymały, np. rzecznik GIS p. Bodnar gada, jak gdyby mu pierwsze ząbki szły: „Nie ma przeciwwskazań, żeby rok szkolny mógł się normalnie rozpocząć”. Co rząd planuje? Ano będzie przyglądał się sytuacji i zastanawiał nad ewentualnymi obostrzeniami – co jest paradne, zważywszy że szereg krajów właśnie wprowadza restrykcje. Chodzi chyba o to, że wprowadzenie nowych ograniczeń mogłoby uprawdopodobnić wyżej zaznaczone profrekwencyjne powody zniesienia poprzednich, czyli działanie z niskich pobudek.
Czytaj też: Gostynin. Największe na Mazowszu ognisko wirusa
Pierwowzór dobrej zmiany
Wygląda na to, że dobrozmieńcy pląsają z koronawirusem i dmą (parafraza z Leca) w róg obfitości, aby ukryć, że jest pusty. Na razie w szpitalach jest ok. 1800 chorych na Covid-19. A gdy trzeba będzie łóżek dla, powiedzmy, 10 tys. pacjentów? Być może p. Pinkas, korzystając z celnej satyry chyba Mariana Załuckiego sprzed 60 lat, odpowie krytykowi: „Już wszystko szło po naszej myśli, kiedy chorzy przyszli, ale na szczęście nasz wirus jest lepszy niż twój. My zwalczymy naszego, a ty musisz sam zadbać o swojego – życzymy ci jak najlepiej”, ale nie doda, jaki będzie koszt takiego podziału zadań.
Pan Morawiecki przyglądał się, zastanowił i objawił, że kryzys dopiero się zaczyna. Teraz jasne, dlaczego tak znakomicie sobie wcześniej poradził: skoro kryzysu nie było, to zostanie prymusem było niczym „małe piwo przed śniadaniem”, jak mawiał dozorca (ten drugi, Prokop) z serialu „Dom”, wyjątkowy nieudacznik, który czego dotknął, rzecz spartolił. Pierwowzór dobrej zmiany? Wygląda na to, że wprawdzie p. Duda i p. Morawiecki często są poza domem, ale prężą muskuły do reformowania kraju. I wychodzi deforma.
Czytaj też: Wesele z covidem