Wiele zależy od jednego polityka, który jeśli się podda, poddadzą się masy. Tak było kiedyś z Lechem Wałęsą; dziś jest z Rafałem Trzaskowskim. Jeśli wytrwa w uporze, wiarę zachowają inni. Nawet liczba 10 mln członków wielkiej Solidarności zgadza się z wyborczym wynikiem Trzaskowskiego. Choć trzeba pamiętać, że głównym motywem głosowania na niego nie był jakiś program społeczny, tylko wola powstrzymania Kaczyńskiego. Takie poparcie jest przechodnie, co nie znaczy, że każdemu udałoby się je uzbierać, a przede wszystkim przetrwać huraganowy atak mediów publicznych i przy ograniczonych środkach stanąć jak równy z równym do walki z całą machiną państwa PiS. Trzaskowski poradził sobie w tej roli wyjątkowo dobrze mimo braku równie mocnego programu jak ten, którym PiS podbił serca Polaków.
Trzaskowski nie jest takim symbolem jak Wałęsa, nie ma porównywalnych zasług, realia są znacznie bardziej banalne niż w stanie wojennym, zamordyzmu PiS nie da się jeszcze porównać do PRL, nowa autokracja dopiero wychodzi ze stanu raczkowania. PiS już jednak zaczyna przypominać komunę przez autorytarne dążenia, kult wodza, nową nomenklaturę, sowiecki typ propagandy i model towarzysza-szmaciaka. Ale także przez realny przełom w polityce społecznej, którego dokonał. Komuna to nie tylko ZOMO i kolejki w sklepach, ale także reforma rolna, likwidacja analfabetyzmu, budowa tanich mieszkań, które stworzyły masowy elektorat z awansu, stojący za władzą PZPR, o czym najczęściej wolimy nie pamiętać albo głośno nie mówić.
Wydeptana ścieżka Kaczyńskiego
Komunistyczna legitymizacja działała aż do końca epoki Leszka Millera i Aleksandra Kwaśniewskiego, którzy mogli być szczerymi demokratami w zachodnim stylu, ale doskonale wiedzieli, skąd bierze się ich poparcie i tych nostalgicznych wyborców nigdy nie ignorowali.