Kraj

Repolonizacja mediów, czyli co zamierza PiS

Repolonizacja mediów to termin odmieniany przez wszystkie przypadki. Repolonizacja mediów to termin odmieniany przez wszystkie przypadki. KŻ / Polityka
Repolonizacja mediów to termin odmieniany przez wszystkie przypadki. Prezes PiS podkreśla, że po zwycięstwie Andrzeja Dudy chce zrealizować to marzenie sprzed lat. Jak?

Czy kapitał ma narodowość? Bardziej liberalni ekonomiści stwierdzą, że nie, bo korporacje kierują się po prostu chęcią zysku. Inni powiedzą, że tak, bo zyski wypracowane przez zagraniczne korporacje zasilają konkretne budżety. Słysząc taką wymianę zdań, Jarosław Kaczyński pokręciłby głową. Z jego perspektywy już samo pytanie jest źle zadane.

Czytaj też: PiS zamachuje się na wolność słowa

Dlaczego PiS chce przejmować media?

PiS od zawsze utyskuje na wyprzedaż majątku narodowego, której mieli dokonać postkomuniści do spółki z liberałami. Problem w tym, że mając władzę, wcale się tym nie zajmował. No, chyba że leżało to w jego interesie. Dlatego wrzawa dotyczy zwykle „repolonizacji” sektorów bankowego i medialnego, a już niekoniecznie górniczego, energetycznego, telekomunikacyjnego czy chemicznego – na nich PiS zyskałby stosunkowo niewiele. Zresztą o jego hipokryzji świadczy fakt, że gdy dochodził do władzy, nie wahał się prywatyzować państwowych spółek. W latach 2005–07 – w tempie 88 podmiotów rocznie. Sam termin „repolonizacji” czy „dekoncentracji” wydaje się więc nietrafiony, właściwsze byłoby „przejęcie” czy nawet „zawłaszczanie”.

Pomysł repolonizacji sektora bankowego urodził się jeszcze w koalicji PO-PSL. Chodziło o to, by chronić go przed skutkami decyzji podejmowanych za oceanem w czasach kryzysu 2008 r. Przejmujący w 2015 r. pałeczkę rząd PiS, dokonując przejęć, wykorzystywał głównie kiepską kondycję finansową banków wciąganych pod państwową kuratelę. Ale motywacje miał nieco inne – „repolonizacja” miała zwiększyć kontrolę nad udzielaniem kredytów. Dlatego takim problemem dla PiS była głośna afera w Komisji Nadzoru Finansowego, a repolonizacja w zasadzie wyhamowała.

Czytaj też: Ten raport miażdży „Wiadomości” TVP

Kogo by tu przejąć?

Drugim sektorem, na którym politykom PiS zależy najbardziej, są media. Niemal dokładnie trzy lata temu, pod koniec lipca 2017 r., na antenie TV Trwam Kaczyński mówił, że stosowna ustawa jest przygotowywana przez Ministerstwo Kultury i ujrzy światło dzienne jesienią. W podobnym tonie i w tej samej stacji – choć już nie informując, kiedy i kto miałby się tym zająć – wypowiedział się 9 lipca tego roku. Momentalnie i jak zwykle zaczęli mu wtórować politycy PiS. Repolonizacja mediów wróciła na polityczną agendę.

Kogo w zasadzie PiS chce repolonizować? Potężna część rynku jest dziś w polskich rękach. W przypadku telewizji ustawa uderzyłaby właściwie tylko w należący do Amerykanów TVN. Raczej się więc nie uda. USA dowiodły, że potrafią bronić swoich interesów, a ambasador Georgette Mosbacher już raz chętnie stanęła w obronie stacji. Jeśli to by nie wystarczyło, by poskromić rządowe zakusy, zawsze może odezwać się ktoś ważniejszy. Tak było w przypadku Mike’a Pence’a i podatku cyfrowego. Opłata miała uderzyć w gigantów takich jak Google czy Facebook. Po krótkiej wizycie Pence’a w Warszawie wycofano się z tych planów, za co wiceprezydent od razu zresztą podziękował.

Celem władzy mogłyby być media należące do szwajcarsko-niemiecko-amerykańskiej spółki Ringer Axel-Springer, właściciela Onetu, „Newsweeka”, „Faktu”, „Przeglądu Sportowego” itd. Telewizja Polska złożyła ofertę kupna „Przeglądu Sportowego” już w zeszłym roku. Ale RAS Polska w ogóle tej transakcji nie brał pod uwagę.

Politycy PiS nie ukrywają, że rzeczywistym celem repolonizacyjnego zamieszania byłaby Polska Press Grupa, do której należy ponad 20 regionalnych tytułów („Dziennik Bałtycki”, „Dziennik Zachodni” czy „Dziennik Łódzki”) i sześć drukarni. „Gazeta Wyborcza” twierdzi, że rząd już raz próbował spółkę przejąć, składając jej ofertę za pośrednictwem PKO BP w 2016 r.

Sens takiego przejęcia wydaje się oczywisty. Polska Press Grupa drukuje także na zachodzie kraju, gdzie PiS nie ma dostatecznie dużej bazy elektoratu. I są to tytuły, które mimo kryzysu radzą sobie stosunkowo dobrze. Przede wszystkim jest to grupa wchodząca w skład niemieckiego koncernu Verlagsgruppe Passau, co oznacza, że w wypadku przejęcia znikałby problem z Amerykanami. Pozostała część rynku prasowego to albo prasa plotkarska i hobbystyczna, albo znajdująca się w polskich rękach. PiS nie ma tu czego szukać.

Czytaj też: Jarosław Gowin postraszył Krzyżakami

Jak PiS chciałby tego dokonać?

Odpowiedź: w białych rękawiczkach. PiS nie może po prostu znacjonalizować mediów, bo nie pozwalają na to unijne traktaty, nie może też ich kupić, bo – patrz wyżej – mało kto chce sprzedawać. Wyjściem z sytuacji byłyby np. przepisy dekoncentracyjne. Polegałyby na zmniejszeniu progu, od jakiego podmiot medialny jest uznawany za dominujący. Obecnie wynosi 40 proc. udziału w rynku. PiS chciałby go obniżyć do 30 proc. albo bardziej. Innym dyskutowanym rozwiązaniem jest dekoncentracja krzyżowa, czyli regulacja zabraniająca posiadać jednocześnie różne typy mediów, np. radio i gazetę. Przepis uderzyłby m.in. w Agorę (prasa, radio, portal internetowy), ale i w należącą do o. Rydzyka fundację Lux Veritatis.

Jak usłyszeliśmy od polityków PiS, obóz władzy nie zamierza wprowadzać zmian przy pomocy nowej ustawy i w blasku reflektorów. Raczej wykona manewr przećwiczony przy okazji tarcz antykryzysowych. Przepisy dekoncentracyjne zostaną przepchnięte np. jako nowelizacja ustawy o Krajowej Radzie Radiofonii i Telewizji. Część właścicieli musiałaby się pozbyć niektórych mediów, do gry weszłyby więc ponownie państwowe spółki albo banki. Ewentualnie zaprzyjaźnieni z PiS biznesmeni. Taki model przećwiczyli już Węgrzy.

Do następnych wyborów pozostały trzy lata. Jarosław Kaczyński wie, że trudno będzie władzę utrzymać, więc podobna szansa może się nie powtórzyć.

Czytaj też: Telewizja dwóch prezesów

Więcej na ten temat
Reklama

Czytaj także

null
Kraj

Interesy Mastalerka: film porażka i układy z Solorzem. „Szykuje ewakuację przed kłopotami”

Marcin Mastalerek, zwany wiceprezydentem, jest także scenarzystą i producentem filmowym. Te filmy nie zarobiły pieniędzy w kinach, ale u państwowych sponsorów. Teraz Masta pisze dla siebie kolejny scenariusz biznesowy i polityczny.

Anna Dąbrowska
15.11.2024
Reklama

Ta strona do poprawnego działania wymaga włączenia mechanizmu "ciasteczek" w przeglądarce.

Powrót na stronę główną