W Sądzie Najwyższym zarejestrowano 5,8 tys. protestów wyborczych. Najpewniej ostatecznie będzie ich blisko 7 tys. To niespotykana liczba w wyborach prezydenckich od początku III RP. Do tej pory rekord padł w 1995 r., gdy po raz pierwszy wygrał Aleksander Kwaśniewski. Wtedy protestów było 590 tys., w większości związanych z wprowadzeniem wyborców w błąd co do wykształcenia Kwaśniewskiego – podał, że ma wyższe, a miał absolutorium, bez tytułu magistra.
Czytaj też: Porachunki wśród zwycięzców
Działanie TVP nie podlega protestowi?
Izba Kontroli Nadzwyczajnej Sądu Najwyższego ma na rozpatrzenie protestów 21 dni liczonych od 13 lipca, kiedy PKW podała ostateczne wyniki wyborów. Jeśli nie zdąży, wybory muszą zostać powtórzone. To praktycznie nieprawdopodobne, żeby tak się stało. Rządząca większość, która miała wpływ na wybór sędziów do tej Izby SN, nie ma tu interesu – wygrał jej kandydat.
Protesty złożyły Platforma Obywatelska i sztab Rafała Trzaskowskiego, choć nie wierzą w powodzenie. „Jeśli nie będziemy wskazywać nieprawidłowości, to następne wybory będą jeszcze bardziej skręcone, PiS posunie się dalej” – wyjaśnił w TVN24 przewodniczący PO Borys Budka. W dokumencie wymieniono szereg naruszeń, w tym:
- brak dostarczenia pakietu wyborczego wyborcom w Polsce i za granicą
- nieterminowe doręczenie pakietów, które uniemożliwiało odesłanie ich na czas
- błędy przy wydawaniu kart wyborczych w komisjach
- uniemożliwienie dopisania do spisu wyborców w wyniku awarii systemu
- niewystarczająca liczba kart wyborczych w komisjach
- nieprawidłowe oznaczenia kart wyborczych skutkujące ich nieważnością
- uniemożliwienie wykonywania uprawnień mężów zaufania
- niszczenie i fałszowanie kart wyborczych (komisja w Olsztynie).
W sumie wyliczają ok. 2 tys. przypadków takich naruszeń. Ich protesty dotyczą też braku podstawy prawnej zarządzenia wyborów na 28 czerwca, podczas gdy powinny być wyznaczone najwcześniej na sto dni i nie później niż na 75 dni przed upływem kadencji urzędującego prezydenta. A także nierówności szans kandydatów przy zmasowanej propagandzie telewizji rządowej. Na tę nierówność zwracało też uwagę obserwujące polskie wybory Biuro Instytucji Demokratycznych OBWE.
Pojawiła się ona także w czasie poprzednich wyborów: parlamentarnych. I też wywołała protesty wyborcze. Izba Kontroli Nadzwyczajnej uznała jednak, że telewizyjna propaganda nie złamała Kodeksu wyborczego, ponieważ nie naruszała swobody oddania głosu. Z uzasadnienia oddalającego protest w tej sprawie wynika, że owa propaganda mogłaby naruszać tę swobodę, gdyby odbywała się w dniu wyborów. Takie podejście wyklucza, aby propagandowa czy wprowadzająca w błąd działalność TVP mogła w ogóle być powodem protestu wyborczego.
Czytaj też: Jarosław Kaczyński nie ma patentu na polskość
Za duża różnica między Dudą i Trzaskowskim?
Kluczowa przy ocenie ważności wyborów jest ocena, czy stwierdzone naruszenia mogły mieć wpływ na wynik. Wymiernie można to stwierdzić, jeśli liczba uznanych przez Sąd Najwyższy protestów byłaby większa niż różnica między kandydatami. W tych wyborach wyniosła 422 385. Nic nie zapowiada, żeby wskazywane dotąd (poza niemierzalnym wpływem TVP) nieprawidłowości mogły dotyczyć tej liczby głosów.
Są dwa największe źródła tych nieprawidłowości. Pierwsze to głosowanie za granicą: niedostarczenie pakietów wyborczych, niemożność ich odesłania na czas. Chęć wzięcia udziału w wyborach za granicą zgłosiło w drugiej turze 519 tys. osób. Szef MSZ Jacek Czaputowicz informował, że pakietów rozesłano dużo mniej. Jeśli przyjąć, że wszyscy podali prawidłowo dane adresowe, żeby móc otrzymać pakiet, to znaczy, że tysiące nie mogły zagłosować. Poza tym z powrotem odesłano 399 360 głosów. A więc ok. 80 tys. osób mogło nie zdążyć nie ze swojej winy, tylko z powodu sposobu organizacji wyborów korespondencyjnych. W sumie można przyjąć, że nawet ok. 200 tys. wyborców nie skorzystało z prawa do głosowania. Różnica między Dudą i Trzaskowskim wyniosła ponaddwukrotnie więcej. W dodatku nie możemy założyć, że wszyscy chcieli głosować, a nie zdołali.
Sierakowski: To było starcie Armii Czerwonej z Armią Hamletów
Drugim dużym ogniskiem nieprawidłowości są domy opieki społecznej. Okazuje się, że w części z nich pensjonariusze głosowali niemal w stu procentach na Andrzeja Dudę. Przy czym w wielu komisjach wyborczych tworzonych w DPS-ach nie było – ze względu na pandemię – mężów zaufania. Zrodziło się zatem podejrzenie, że w niektórych miejscach personel mógł sugerować pensjonariuszom głosowanie na konkretnego kandydata. Szczególnie że wielu z nich choruje i cierpi, nie są w stanie śledzić życia politycznego. Z drugiej strony były DPS-y, gdzie zdecydowanie wygrał Trzaskowski, tam także personel mógł sugerować, jak głosować. Można by założyć, że kilkanaście tysięcy tych głosów nie zostało oddanych w pełni świadomie. To jednak, razem z problemami za granicą, nadal nie niweluje różnicy między kandydatami. Nawet jeśli dodamy kilka tysięcy innych uznanych – ewentualnie – protestów.
Wybory 28 czerwca – legalne czy nie?
Pozostaje problem legalności ogłoszenia wyborów 28 czerwca, w terminie niezgodnym z konstytucją. W sytuacji gdy nie odbyły się wybory zarządzone na 10 maja, marszałek Sejmu Elżbieta Witek powinna była zaczekać do końca kadencji Andrzeja Dudy – czyli do 6 sierpnia – i zarządzić głosowanie po upływie tego terminu, sama przejmując do tego czasu obowiązki prezydenta. Do tych argumentów będzie się musiała ustosunkować Izba Kontroli Nadzwyczajnej.
Czytaj też: Panie Andrzeju, to się już nie sklei