JERZY BACZYŃSKI, MALWINA DZIEDZIC, MARIUSZ JANICKI: – Na okładce naszego ubiegłotygodniowego numeru nie bez powodu nie było Andrzeja Dudy. Znalazł się na niej pan oraz prezes Kaczyński przed decydującym starciem w drugiej turze. W ten sposób postrzegamy te wybory. Czy pan również ma poczucie, że ich stawką jest coś więcej niż sam urząd prezydenta?
RAFAŁ TRZASKOWSKI: – Tak. Przez kilka dni zastanawiałem się, czy podejmować to wyzwanie i stawać do wyborów, ale uznałem, że to naprawdę walka o to, jaka będzie Polska. Bo jeżeli Andrzej Duda wygra wybory prezydenckie, PiS dokręci śrubę „na maksa”. W pierwszej kolejności zabiorą się za samorządy, za wolne media i będą się starali je zniszczyć; będą też próbowali dokończyć swoją „rewolucję” w sądach czy w edukacji i dalej budować własną „elitę”, która jest w pełni od nich zależna i na nich pracuje. Z kolei w Unii Europejskiej już nikt nie będzie czekał na pisowski rząd, istnieje duże ryzyko, że Unia będzie się dzielić na twarde jądro i peryferie. Wydaje mi się, że te ostatnie pięć lat jesteśmy jeszcze w stanie nadrobić, ale jak się doda do tego kolejne lata, może to się skończyć jedną wielką tragedią. Bo widać, że tej ekipie puściły już wszelkie hamulce. Poza tym idą bardzo trudne czasy dla gospodarki.
Nie brak opinii, że gdyby PiS te wybory wygrał i domknął układ, może się okazać, iż na długie lata to będą ostatnie jeszcze w miarę równe wybory. Że w gruncie rzeczy ten wybór unieważniłby też przyszłe elekcje parlamentarne, bo z prezydentem instruowanym z Nowogrodzkiej przyszły rząd opozycji – gdyby powstał – nie będzie w stanie funkcjonować. Jak pan to widzi?
Tak. To może być ostatnia szansa na wolne wybory. Mam podobne spostrzeżenia.