Ujawnienie przez „Rzeczpospolitą”, że prezydent Andrzej Duda ułaskawił niedawno „osobę skazaną za zgwałcenie małoletniego krewnego”, wywołało burzę. Emocje potęguje natura czynu: nie przez przypadek sprawcy przestępstw tego rodzaju rzadko mogli liczyć na takie gesty.
Czytaj też: Andrzej Duda ucieka przed debatą
Polityczne ułaskawienia
Wątpliwości budzi też sam Duda, który nieudolnie się tłumaczy. Do tego doszła moda na komunikowanie się przy pomocy narzędzi typu Twitter, dość, by tak rzec, swawolnych i przystających raczej młodzieżowym przekomarzankom niż prowadzeniu polityki informacyjnej przez najważniejsze osoby w kraju. Prezydent ogłosił mianowicie w skrajnie skrótowej formule, że przecież „nie było gwałtu”, a na dodatek „to sprawa rodzinna” i „dorosła już od lat pokrzywdzona z matką prosiły o uchylenie zakazu zbliżania się, bo w praktyce mieszkają ze skazanym w jednym domu”.
Swoje zrobiła też dyskusyjność dotychczasowych praktyk prezydenta w tym zakresie. Ich symbolem stała się sprawa zastosowania prawa łaski wobec powiązanej z PiS czwórki funkcjonariuszy CBA pod wodzą Mariusza Kamińskiego. I to w chwili, gdy wciąż toczyło się przeciw nim postępowanie sądowe, bo wyrok skazujący za przekroczenie uprawnień i nielegalne działania operacyjne jeszcze się nie uprawomocnił. Polityczne względy, choć innego rodzaju, mogły też stać za niedawnym ułaskawieniem głośnego i skonfliktowanego z przeciwnikami władzy aktywisty miejskiego Jana Śpiewaka.