Nie zdarzył się zwrot akcji porównywalny z niespodziewaną wygraną Andrzeja Dudy z Bronisławem Komorowskim w pierwszej turze pięć lat temu. Po prostu sondaże są od tego czasu dużo lepiej skalibrowane.
Wyniki pierwszej tury 2020: Duda wygrywa
Gwardia PiS może nie wystarczyć
W przypadku pierwszej tury kluczowe jest umiejętne zarządzanie oczekiwaniami. Andrzej Duda momentami – wbrew faktom – sugerował, że wygrać może już w pierwszej turze. To z pewnością nie pomoże mu w grupie mniej zainteresowanej wyborami. Przez tyle miesięcy wygrywał zdecydowanie, a tu na ostatniej prostej jakiś nowy kandydat zmusił go do dalszej walki. Gdyby Dudzie do 50 proc. brakowało dosłownie kilku punktów, trudno byłoby o niezbędną mobilizację obozu anty-PiS na ostatniej prostej. Kiedy większość uwierzy, że wszystko jest już rozstrzygnięte, ci mniej zmobilizowani zostają w domach.
Z drugiej strony blitzkrieg Rafała Trzaskowskiego został zatrzymany (co wskazywały sondaże). Nie skrócił dystansu do rywala do kilku punktów procentowych (przy mocnym Hołowni nie było to po prostu możliwe). Ale też nie odpadł od Dudy na tyle daleko, żeby już teraz wywieszać białą flagę. Na pewno przekroczenie symbolicznej bariery 30 proc. ma duże znaczenie psychologiczne. Przy tak dużej wyborczej mobilizacji Trzaskowski ma spore rezerwy – przede wszystkim u wyborców Hołowni, w mniejszym stopniu Biedronia, Kosiniaka-Kamysza czy nawet Bosaka.
To dobry znak dla prezydenta Warszawy, ponieważ Dudzie ciężko będzie przebić sufit poparcia, które on i PiS dostają niezależnie od okoliczności (ok. 8,5 mln głosów).
Wiadomo już, że zdecydowanie nie wystarczy to do zwycięstwa i trzeba szukać nowych wyborców. Sztab Dudy koncentrował się na mobilizacji twardej bazy, trudno będzie w dwa tygodnie oderwać się od PiS i ostatnich pięciu lat, przekonując ludzi, że Duda tak naprawdę jest z zupełnie innej bajki. Może się okazać, że strategia walki przy pomocy „żelaznej gwardii” PiS sprawdza się tylko przy niskiej frekwencji.
Czytaj też: Ilu wyborców potrzeba do zwycięstwa?
Trzaskowski w ofensywie
Jednocześnie nie widać, żeby prowincja okazała się zdemobilizowana mimo ujawniającego się zmęczenia rządami PiS i licznych błędów popełnianych przez tę formację. Dalej wydaje się, że w starciu na ludowość wygrywa Duda, a liczba wyborców, na których propaganda „Wiadomości” wciskająca Trzaskowskiego w „niepolskie LGBT”, Spinozę i oddawanie polskiego majątku, może być spora.
Trzaskowski może i wszedł wypoczęty na ostatnią prostą sztafety, ale do odrobienia miał nie tylko dystans stracony przez Kidawę-Błońską, ale pięć lat zmarnowanych przez jego formację, która nie była w stanie dokonać wewnętrznej odnowy i zaproponować nowej jakości wyborcom. Sam fakt, że prowadził dobrą kampanię, był już czymś niespotykanym, biorąc pod uwagę, co działo się z Platformą po rządach Tuska. Jednak jego przeciwnik nie okazał się aż takim politycznym antytalentem jak Bronisław Komorowski i nie pozwolił zepchnąć się do defensywy.
Czytaj też: Prawicowa ofensywa kamikadze. Przeżyjmy to jeszcze raz
Kingmaker Hołownia
Jeśli chodzi o resztę stawki, Hołownia pokazał się jako tradycyjna mocna trójka, bez szans na drugą turę, ale wyraźnie dystansując pozostałych. Paweł Kukiz w 2015 r., podobnie jak Grzegorz Napieralski w 2010, a raczej ich elektoraty okazały się kluczowe dla zwycięstwa późniejszych prezydentów. Gdyby trzymać się tej analogii, to Hołownia mógłby zdecydować o wygranej Trzaskowskiego. Pytanie, jak zachowa się jego elektorat – na ile wskutek zmęczenia duopolem część z nich uzna, że nie chce po raz kolejny ulegać szantażowi „głosowania na mniejsze zło” i wesprzeć rozczarowującej ich raz po raz Platformie.
Samemu Hołowni opłaca się zachować dystans do stawki w drugiej turze z myślą o budowie własnego ruchu. Jednocześnie dla wielu jego wyborców jakiekolwiek „symetryzowanie” i uchylanie się od jednoznacznych odpowiedzi będzie trudne do zaakceptowania.
Czytaj też: Mąż kanclerz. Kto stoi za Szymonem Hołownią?
Bosak dobrej roboty
Krzysztof Bosak nie rozbił banku, ale w trudnej walce, nie mając za sobą całego elektoratu własnej formacji (nie zrobił zbyt wiele, żeby „uwieść” konserwatywno-liberalnych korwinistów), pokazał się szerszej publiczności jako myślący polityk z potencjałem, utrudniając przyklejenie Konfederacji łatki faszoli i świrów. On również nie jest w łatwiej sytuacji przed drugą turą – trudno, żeby poparł otwarcie któregoś z kandydatów, choć jednocześnie jego naturalny polityczny habitat sytuuje się blisko prawego skrzydła PiS i Solidarnej Polski – z którymi ostro rywalizuje o wyborców. Demobilizacja wyborców Konfederacji będzie dla Andrzeja Dudy kiepskim sygnałem, bo to obok elektoratu PSL najbardziej oczywisty rezerwuar głosów.
Czytaj też: Konfederacja skłóconych
Kulawy Tygrys
Jeśli chodzi o Kosiniaka-Kamysza, to wygląda na największego przegranego ostatniego miesiąca. Wylądował wyraźnie poniżej nawet słabych sondaży z ostatnich dni. Gdyby okazało się, że zamyka stawkę poważnych kandydatów, byłaby to nie porażka, ale prawdziwa klęska. Nie tylko kompletnie przegrał z Hołownią, z którym rywalizował o pozycję numer dwa po wygaśnięciu kampanii Kidawy-Błońskiej, ale oddalił się od bardzo dobrego wyniku PSL z wyborów parlamentarnych i potwierdził fatalną passę kandydatów ludowców w wyborach prezydenckich.
Marsz po nowych, wielkomiejskich wyborców i depolaryzację polskiej sceny politycznej przegrał wyraźnie. Być może najważniejszym pytaniem dotyczącym polityki partyjnej będzie, jak ta klęska wpłynie na strategię PSL w najbliższych latach i pomysł budowania niezależnej konserwatywnej formacji? Czy nastąpi jakieś zbliżenie z Jarosławem Gowinem, czy może próba współpracy z będącym na fali Szymonem Hołownią? Czy jednak samodzielna walka o „wyborcę środka”, który może w przyrodzie okazał się dużo rzadszym gatunkiem, niż się to „Tygrysowi” wydawało?
Czytaj też: Czas Kosiniaka-Kamysza?
Zanikający Biedroń
Wielkiego, choć w sumie zapowiedzianego doła zaliczył Robert Biedroń. Jako jedyny notowany był w wyborach prezydenckich jeszcze dwa lata temu i potrafił w sondażach notować po kilkanaście procent poparcia. Rzeczywistość pokazała, jak bardzo takie sondaże w swojej wiarygodności są blisko sond internetowych i zwykłego wishful thinking.
W prawdziwej kampanii Biedroń zdobył poparcie nieprzekraczające poparcia, jakie zdobyła Wiosna w wyborach do Parlamentu Europejskiego, co oznacza, że nawet wielu wyborców Lewicy zdecydowało się oddać głos na kogoś innego. Dla formacji, która miała ambicje rywalizować z Koalicją Obywatelską o palmę pierwszeństwa na opozycji, to fatalna wiadomość. Wynik Biedronia w starciu z Trzaskowskim i Hołownią, a nawet Bosakiem sprowadził Lewicę do parteru.
Czytaj też: Biedroń odmroził kampanię, ale cudu nie będzie
Duda w konfrontacji z Trzaskowskim
W tej kampanii decydują niuanse. A koronawirus jest najpoważniejszą od czasu słynnej książeczki z wyborów do sejmików anomalią związaną z wyborami. Dlatego sondażowe wyniki exit poll, nawet jeśli będą jak poprzednio zbliżone do oficjalnych, trzeba dyktować z nadzwyczajną dozą ostrożności.
Duda wychodzi na drugą turę jako faworyt z pole position, ale to Trzaskowski ma w baku więcej paliwa. Od tego, jak rozegrają emocje na ostatniej prostej, mobilizując lub demobilizując elektoraty pozostałych kandydatów i wciągając do gry nowych wyborców (zapowiada się atak na rekord frekwencji z wyborów Wałęsa–Kwaśniewski w 1995 r.), zależeć będzie ostateczny wynik konfrontacji.
Czytaj też: Przewaga Dudy, potencjał Trzaskowskiego. Czas na reset