Maturzyści w maseczkach, oddaleni od siebie o przepisowe półtora metra – tylko do wyjścia za szkolną furtkę (choć i to nie zawsze); egzaminujący w przyłbicach – do czasu wyjazdu dziennikarskich ekip… W zachowaniach z pierwszego tygodnia matur jak w soczewce odbija się polskie podejście do epidemicznych zasad bezpieczeństwa.
– Wszystkie te ograniczenia to fikcja. Niektórzy moi znajomi umawiali się z kolegami na wspólną drogę do szkoły, szli obok siebie, mijając kilkaset osób, przez całe miasto, bez maseczek. A potem zakładali je w progu szkoły – opowiada maturzysta z Siedlec. W progach wielu liceów i techników dodatkowo mierzono uczniom temperaturę. Gdzieniegdzie do akcji wkroczyli terytorialsi. Funkcjonariusze 6. Mazowieckiej Brygady Obrony Terytorialnej sprawdzali ciepłotę ciała maturzystów w grójeckim Zespole Szkół im. Armii Krajowej Obwodu Głuszec-Grójec, wykorzystując w tym celu… celowniki termowizyjne SCT Rubin. Nie bardzo wiadomo, czemu miało to służyć, zwłaszcza że oficjalne procedury sanitarne nie wymagały mierzenia gorączki zdającym. Przygotowano osobne sale i „zapasowe” komisje na wszelki wypadek, gdyby ktoś z podwyższoną temperaturą pojawił się jednak na egzaminie, ale w żadnej ze szkół, z którymi mieliśmy kontakt, nic takiego się nie zdarzyło. 196 osób zrezygnowało natomiast z egzaminu w pierwszym w terminie, wnioskując o zdawanie w dodatkowym – na początku lipca. Mieli tak robić chorzy lub przebywający na kwarantannie, ale według szefa Centralnej Komisji Egzaminacyjnej we wcześniejszych latach mniej więcej tyle samo maturzystów ze względów zdrowotnych nie podchodziło do matur w zwyczajowym majowym terminie.
Poza czasem egzaminu w wielu szkołach panował swobodny ruch: maturzyści podchodzili do stolików kolegów, zdarzały się uściski, „niedźwiadki”, także uczniowsko-nauczycielskie.