Skoro jednak przez trzy miesiące rząd nie uporał się nawet z pomysłem, jak ma wyglądać, branża turystyczna obawia się, że na pieniądze z bonu do jesieni raczej liczyć nie może. Za to Andrzej Duda może liczyć na dodatkowe głosy od 2,4 mln rodzin z dziećmi, do których bon ma być adresowany. Zamiast bowiem stać się znaczącym wsparciem dla firm związanych z turystyką i wypoczynkiem, które są ofiarą pandemii, bon stał się ważnym elementem kampanii wyborczej prezydenta.
Najpierw miało to być 1000 plus, które rząd obiecał dopłacać do krajowych wakacji osobom pracującym zarabiającym nie więcej niż średnia krajowa. Beneficjentami programu, którego koszt oszacowano na 7 mld zł, stałoby się 7 mln obywateli. Zaczęto więc go odchudzać.
Najpierw przysługiwał tylko zatrudnionym na etacie i kosztować miał państwo 900 zł od pracownika, ponieważ po 100 dopłaciliby pracodawcy. W PiS najwyraźniej jednak uznano, że większą skuteczność wyborczą będzie miał program adresowany do rodzin z dziećmi, do których kierowane jest 500 plus. Przy okazji zaoszczędzi się połowę, gdyż koszt zmniejszy się do 3,5 mld zł. I jeśli nawet realizacja bonu się spóźni (sam rząd nie wierzy, że program wystartuje w wakacje, więc przedłuża jego ważność do końca 2021 r.), to jego beneficjenci i tak okażą wdzięczność przy urnach. Niezadowolenie branży turystycznej zeszło na drugi plan. To, że opóźniony start programu może oznaczać plajtę wielu przedsiębiorstw turystycznych, także.
Opóźnienie jest tym bardziej prawdopodobne, że – choć wakacje za pasem – rząd zamierza najpierw stworzyć Katalog Bazy Turystycznej, czyli coś w rodzaju spisu firm, do których będą mogły trafiać pieniądze z bonów. Pojawi się okazja do manipulacji, które firmy mogą, a które w żadnym wypadku korzystać ze wsparcia; wszystko to będzie trwało.