Ciosy, jakimi partyjna telewizja raczy głównego rywala kandydata jej partii w zmaganiach o prezydenturę, są różnej natury. Te proste dotyczą zarządzania Warszawą i są akurat oczywiste, bo wiążą się z aktualnie pełnioną przez Rafała Trzaskowskiego funkcją. Pojawiają się więc oskarżenia o niedopełnienie obietnic składanych przed objęciem ratusza, kwestie reakcji na awarię oczyszczalni ścieków, temat odpowiedzialności za reprywatyzację itd. Większą wagę, sądząc chociażby po towarzyszącym im realizacyjnym anturażu, mają uderzenia sierpowe, zbudowane na sugestiach, niedopowiedzeniach i zawieszonych pytaniach (niedościgłym wzorem dla propagandystów wszelkiej maści jest od dawna sam Jarosław Kaczyński), aluzjach i mruganiu okiem.
Są więc napomknięcia o powiązaniach z Żydami (zwłaszcza Żydem numer 1 w wyobrażeniach PiS, czyli miliarderem George′em Sorosem), stojącym ponoć za Trzaskowskim „zagranicznym lobby” i kontaktach z tajnym rządem światowym, czyli grupą Bilderberg. Propagandyści TVP nie mają pewnie pojęcia, że wśród pomysłodawców tej inicjatywy, mogącej uchodzić za jeden z pierwszych po II wojnie światowej kroków do zjednoczonej Europy, był Józef Retinger, współpracownik gen. Władysława Sikorskiego w rządzie emigracyjnym, a potem emisariusz do okupowanego kraju.
Czytaj też: Kaczyńskiego list z oblężonej twierdzy
Trzaskowski, wróg Kościoła?
Jest też naturalnie armata ideologiczna, coraz głośniej zresztą brzmiąca, w postaci tezy o sprzyjaniu LGBT. Pewną nowością jak na i tak żenująco niski poziom walki politycznej w Polsce są szturchańce dotyczące życia religijnego rodziny kandydata. W tym jego małoletnich dzieci, co wydaje się szczególnie żenujące. Oto śledczy TVP wygrzebali stary (sprzed półtora roku) wywiad prasowy Małgorzaty Trzaskowskiej, w którym przyznała, że nie posyła dzieci na lekcje religii, a syn nie przystąpił do pierwszej komunii. Telewizyjni hunwejbini zaczęli teraz nagle – na konferencji prasowej i w świetle kamer – domagać się od Rafała Trzaskowskiego, by jako ojciec wyjaśnił powody tej decyzji. Rzucili przy tym supozycję, że kandydat na prezydenta i jego żona są osobistymi wrogami Kościoła katolickiego i rodzimych hierarchów. A w sumie – całej katolickiej wiary.
Standardy – wyznaczane choćby orzecznictwem Trybunału Praw Człowieka w Strasburgu – są dość proste. Prywatność osób publicznych jest, i słusznie, chroniona słabiej niż zwykłych obywateli. Zasada ta dotyczy także polityków, zwłaszcza walczących o najwyższe funkcje w państwie. W interesie społecznym jest wiedzieć jak najwięcej o sprawujących władzę. Dla wyborców takie informacje bywają podstawą do podjęcia decyzji.
Nie znaczy to jednak, że politycy są całkowicie pozbawieni ochrony, że media mają drążyć wszystko, co tylko się da (a raczej: cokolwiek się da), a publika (bo w tym przypadku nie chodzi już o obywateli, lecz o żądną sensacji i plotek publikę) ma prawo do znajomości każdego szczegółu z życia VIP-a.
Adam Szostkiewicz: Prezydencka debata? Tak, ale wolna
Szczegóły z życia polityków
Reguła jest dość prosta: media mogą i powinny interesować się i ujawniać z życia polityków (każdego szczebla zresztą) te wątki, które wiążą się z działalnością publiczną, deklaracjami, obietnicami czy wizerunkiem, jaki kreują na swój temat sami zainteresowani. Jeśli, przykładowo, polityk Andrzej Duda ostentacyjnie podkreśla swój konserwatyzm i przywiązanie do tradycji, wartości rodzinnych oraz nauki Kościoła, często pielgrzymuje na Jasną Górę, to dziennikarze jak najbardziej powinni poinformować, że niektóre noce spędza na internetowej korespondencji z Ruchadełkiem Leśnym.
Jeśli Rafał Trzaskowski nie obnosi się ze swoją religijnością, to wara TVP od niego w tej materii.
Ale pewnie rychło któryś z młodych reporterów doniesie z triumfem, że rodzina Trzaskowskich nie była w czwartek na procesji Bożego Ciała. I zapyta: a to dlaczego, skoro abp Jędraszewski wzywał na Wawel?
Czytaj też: PiS zgubił kompas w tej kampanii