Przypomnijmy: pod koniec maja w nocy grupa aktywistów umieściła na kilkunastu warszawskich przystankach autobusowych plakaty krytykujące szefa resortu zdrowia Łukasza Szumowskiego. W kilku punktach wymieniono różne winy ministra i zawarto żądanie, aby pociągnąć go do odpowiedzialności. Plakaty z jego wizerunkiem w stroju Kawalera Zakonu Maltańskiego umieszczono w gablotach reklamowych, których operatorem jest spółka AMS.
Czytaj też: Szumowski idzie w zaparte, ale eldorado się skończy
Policja mówi: kradzież z włamaniem
Jeszcze raz wspomnę, że byłem przypadkowym świadkiem tej akcji. Widziałem, jak otwierano gabloty, nie uszkadzając ich (kluczem uniwersalnym zwanym trójkątem, innych zabezpieczeń nie było), jak zdejmowano plakaty reklamowe, starannie składano je na ławkach, a następnie w gablotach umieszczano plakaty polityczne wymierzone w Szumowskiego.
Spółka AMS (należąca do Agory, wydającej m.in. „Gazetę Wyborczą”) po odkryciu, że ktoś wymienił plakaty, zgłosiła ten fakt na policji. Prawdopodobnie po to, by uniemożliwić mediom publicznym i harcownikom z PiS rozpowszechnianie zarzutu, że to Agora i „Gazeta Wyborcza” szkalują ministra.
Policja na własną rękę (bez udziału prokuratury) zakwalifikowała czyn jako kradzież z włamaniem i tym samym utonęła w oparach absurdu. Takie przestępstwo należy do najpoważniejszych i jest zagrożone wysoką karą wieloletniego więzienia. I nie ma znaczenia, że sumę strat poniesionych przez AMS oszacowano na ok. 450 zł (wartość plakatów). Kradzież z włamaniem ścigana jest z urzędu i bez względu na wartość dóbr. Przystąpiono więc do ścigania sprawców.
Czytaj też: Kaczyńskiego list z oblężonej twierdzy
Bezprawne zatrzymania
Już po dziesięciu dniach zatrzymano w domu młodą kobietę, aktywistkę znaną policji z udziału w ulicznych protestach przeciwko władzy. Założono jej kajdanki na oczach rodziców i córeczki. Przeprowadzono bez nakazu na piśmie przeszukanie domu. Kobietę przewieziono do izby zatrzymań i tam trzymano prawie dwie doby.
Następnego dnia to samo spotkało drugiego podejrzanego o udział w akcji gablotowej. Ten sam scenariusz: kajdanki od tyłu, przeszukanie domu i zakratowana cela. Jego trzymano w zamknięciu tylko jedną dobę. 10 czerwca oboje przesłuchano w charakterze podejrzanych, postawiono im zarzuty i wypuszczono.
Można było oboje aktywistów po prostu wezwać na przesłuchanie, ale wybrano najazd na domy i pokazowe kajdanki. O wszystkim poinformowała w swoim stylu telewizja publiczna, ujawniając imiona i nazwiska zatrzymanych. Przecież to jasne, że informację o danych osobowych tzw. dziennikarze z TVP dostali od policji. Złamano prawo, które zabrania podawania nazwisk osób, przeciwko którym toczy się postępowanie. Nawet po wyroku skazującym bez zgody sądu takich danych ujawniać nie można. Ale dla dzisiejszej TVP nie ma tematów tabu. Jest bardzo prawdopodobne, że oboje „zdemaskowani” aktywiści będą od telewizji ubiegać się o zadośćuczynienie za naruszenie ich niezbywalnych praw.
Jest też pewne, że wystąpią o uznanie zatrzymania za bezprawne – a taki werdykt sądu otworzy im drogę do odszkodowania i zadośćuczynienia.
Czytaj też: Haracz na władzę. Kto i za co płaci partii Kaczyńskiego
Jak w PRL
Cała ta sprawa polega na nadużyciu. Spreparowany zarzut kradzieży z włamaniem jest z gruntu fałszywy. Na własne oczy widziałem, że do gablot się nie włamywano, a plakatów reklamowych nie kradziono. Akcja była happeningiem politycznym, nie używano przemocy, nie niszczono mienia.
Sprawców – według policji – wielkiego skoku na gabloty było więcej, dzielni funkcjonariusze zapowiadają więc, że dojdzie do kolejnych zatrzymań. Taka reakcja ma spowodować efekt mrożący – odstraszyć od zamiarów protestowania. Ale będzie miała też skutek niezamierzony przez policję i przez politycznych mocodawców z ul. Rakowieckiej, a być może też z Nowogrodzkiej, wydających tajne polecenia mundurowym (tak to się dzisiaj odbywa).
Każdy zatrzymany wystąpi o zadośćuczynienie i każdy sąd mu je przyzna. Bo nie można wymyślać fikcyjnej kwalifikacji prawnej, aby poniżyć i sponiewierać przeciwników rządzącej partii. Umieszczając plakaty z Szumowskim, nawet jeśli zrobili to bez zgody właściciela gablot, niczego nie zniszczyli, a jedynie wyrażali swoje poglądy. Żyjemy w czasach, kiedy zgodne z konstytucją wyrażanie poglądów podczas happeningów i zgromadzeń publicznych jest ścigane jak za czasów PRL.
„Polityka” ujawnia: Ochrona prezesa zdrożała. I to sporo