Rozmowa z Tomaszem Napiórkowskim, dyrektorem operacyjnym Orangetheory Fitness i prezesem Polskiej Federacji Fitness.
MARCIN PIĄTEK: – Pusto.
TOMASZ NAPIÓRKOWSKI: – Ten konkretny klub wciąż jest zamknięty. W weekend duże obiekty świeciły pustkami. W mniejszych frekwencja była nieco wyższa. Mamy w federacji około 700 klubów. Z ankiet oraz badań przeprowadzonych wśród klientów wynika, że połowa z nich – licząc rok do roku – wróci do nas w czerwcu. To niewiele. Na pewno większą popularnością będą się cieszyć te kluby, których obsługa znana jest z pedantyzmu.
Klienci obawiają się zakażeń?
Szacują ryzyko. Duży klub – niekoniecznie, bo teoretycznie można spotkać więcej osób. Mały – też nie najlepiej z uwagi na ciaśniejszą przestrzeń. Zgodnie z rządowymi zaleceniami w klubach fitness obowiązuje limit 1 osoba na 10 m kw. Postulowaliśmy, aby skopiować rozwiązanie niemieckie [7 m kw. na osobę – red.]. Ale bez skutku. To dziwi, zwłaszcza gdy nie ma żadnych ograniczeń liczby ludzi w sklepach.
Jakieś sugestie branży wzięto podczas konsultacji pod uwagę?
Na szczęście nie poszliśmy drogą czeską, gdzie przez pierwsze dwa tygodnie po uruchomieniu klubów klienci musieli ćwiczyć w maseczkach, co jest po prostu niebezpieczne. Na nasz wniosek z nakazu noszenia sprzętu ochronnego zostali wyłączeni również instruktorzy prowadzący trening. Przychylono się do naszych sugestii, aby umożliwić klientom korzystanie z szatni i zaplecza sanitarnego. Trzeba częściej dezynfekować sprzęt, ale w tej kwestii odpowiedzialność spoczywa też na użytkownikach.
Są martwe zalecenia?
Pewna trudność dotyczy zachowania dwumetrowej odległości między klientami.