Res ad triaros venit („rzecz doszła do trzeciego szeregu”) – tak mawiali Rzymianie, gdy sytuacja stawała się krytyczna. W trzecim szeregu rzymskie legiony ustawiały najsilniejsze, najbardziej doświadczone jednostki i żołnierzy-wiarusów, którzy walczyli w wielu wcześniejszych kampaniach. Zarząd Platformy doszedł do wniosku, że tak się właśnie przedstawia sytuacja partii w tym momencie.
Podkast „Polityki”: Jakie będę te wybory? Kto powalczy z Dudą?
Dobra kandydatka, zły czas, słaba kampania
Niezrozumiała kampania Małgorzaty Kidawy-Błońskiej doprowadziła do demobilizacji i odpływu elektoratu PO. Część wyborców posłuchała kandydatki i opowiedziała się za bojkotem absurdalnych wyborów 10 maja. Nie wiadomo zresztą, czy teraz będą chcieli pójść do urn, bo przecież elekcja w czerwcu – już to wiemy – też nie będzie doskonała z punktu widzenia demokratycznych standardów.
Inni zaczęli szukać alternatyw i zasilili rzeszę wyborców najpierw Władysława Kosiniaka-Kamysza, a ostatnio Szymona Hołowni. Oni z kolei mogą się przywiązać do tego kandydata, zwłaszcza że były dziennikarz i prezenter ma nieskrywane ambicje powołania nowej siły politycznej po wyborach, a ta będzie naturalną konkurencją dla Platformy. Sytuacja PO się pogorszyła, bo Kosiniak-Kamysz nie był realnym zagrożeniem dla tej partii. Trudno sobie wyobrazić, by wielkomiejski elektorat PO odpłynął do wiejsko-małomiasteczkowego PSL. Z nowym ruchem czy partią Hołowni może być zupełnie inaczej.
Czytaj też: Kampania Kidawy na dnie. Pociągnie za sobą Platformę?
Trzy warianty w teorii, jeden w praktyce
Teoretycznie PO mogła się zdecydować na jeden z trzech wariantów: pozostanie przy Kidawie-Błońskiej, poparcie innego, istniejącego już kandydata lub wystawienie nowego, swojego. Pozostanie przy obecnej kandydatce oznaczałoby jednak gwarantowaną klęskę, jej kampanii nie dało się już wskrzesić. Po zjeździe z prawie 30 proc. do 2–4 proc. trudno jest wrócić do gry.
Małgorzata Kidawa-Błońska to polityk z bardzo dużym dorobkiem i doświadczeniem, osiągała też świetne wyniki (ostatnio w wyborach do Sejmu w stolicy bardzo wyraźnie wygrała z Jarosławem Kaczyńskim). Lecz jej kandydatura została zgłoszona w złym dla niej momencie: polityczka, która chce łączyć Polaków, miała walczyć w wyborach opartych na silnej polaryzacji, radykalnym sporze. Do tego doszły błędy taktyczne sztabu, bojkot nie-bojkot i skończyło się tak, jak się skończyło.
A katastrofalne wyniki Kidawy-Błońskiej wpływały na wyniki partii w sondażach, PO zaczęła w nich wyraźnie tracić.
Czytaj też: Dylemat opozycji. Wybory czy bojkot
Platforma ma swoje problemy
PO odrzuciła też ryzykowną dla swojej przyszłości opcję poparcia innego kandydata, choć istniał scenariusz wskrzeszenia pomysłu Donalda Tuska: wspólnego kandydata unijnej Europejskiej Partii Ludowej, do której należą PO i PSL, czyli Władysława Kosiniaka-Kamysza. Nie trzeba by było wtedy zbierać na nowo podpisów i budować kampanii od początku w bardzo krótkim czasie. Poparcie lidera PSL, jak wyżej wspomniałem, nie byłoby dla PO tak ryzykowne, jak odpływ wyborców do Hołowni. Platforma zdecydowała jednak, że potrzebuje kandydata własnego.
Czytaj też: Gry prezydenckie. Czas Kosiniaka-Kamysza?
Tym bardziej że partia ma inne problemy, wewnętrzne. Przywództwo Borysa Budki jeszcze nie okrzepło, a część ważnych polityków partii już go krytykuje. Zwolennicy poprzedniego szefa Grzegorza Schetyny próbują odebrać Budce klub parlamentarny. Powstają nowe frakcje, np. byłego wiceministra obrony Czesława Mroczka. Coraz więcej wątpliwości mają politycy innych partii wchodzących w skład Koalicji Obywatelskiej, w tym liderzy Nowoczesnej – Adam Szłapka i Inicjatywy Polskiej – Barbara Nowacka, marginalizowani przez Platformę.
Złote dziecko PO
Wybór Rafała Trzaskowskiego oznacza, że partia poważnie podeszła do sytuacji. Prezydent Warszawy od dawna był uważany za najcenniejszą rezerwę Platformy na przyszłość – polityka z dużym potencjałem, który mógłby się ubiegać o najwyższe stanowiska, ale za jakiś czas, gdy politycznie dojrzeje i okrzepnie. Prezydentura Warszawy, trudniejsza niż zarządzanie niejednym ministerstwem, wydawała się do tego najlepszym miejscem (choć też łatwo się na niej sparzyć). To z Warszawy po prezydenturę kraju wyruszał Lech Kaczyński.
Trzaskowski do tej pory wygrywał wszystkie wybory: do europarlamentu czy do Sejmu (choć został wystawiony w Krakowie, a nie w stolicy). Jego kampanie zawsze były dynamiczne i oryginalne, a jako kandydat potrafić gromadził wokół siebie duże publiczne wsparcie. I – przede wszystkim – wygrał w pierwszej turze z Patrykiem Jakim bój o stolicę jesienią 2018 r., choć PiS zainwestował bardzo dużo w ten pojedynek. To zwycięstwo było symbolem niespodziewanego sukcesu opozycji w walce z partą Kaczyńskiego o miasta. Dotychczasowy bilans prezydentury stolicy wygląda na razie na mieszany, ale za wcześnie, by go oceniać, minęła ledwie jedna trzecia kadencji.
Czytaj też: Duszenie Trzaskowskiego
W tę czy we w tę
Sięgnięcie po kandydaturę Trzaskowskiego w tym momencie sugeruje, że liderzy Platformy naruszają tę „żelazną rezerwę”. Wiedzą, że jeśli w tej kampanii kandydatowi PO nie uda się wejść do drugiej tury (to program minimum), to oznacza koniec tej partii w obecnym kształcie. Koniec Platformy jako głównego ośrodka opozycji i najważniejszej alternatywy dla PiS.
A tak naprawdę to ta pozycja trzyma w jednej partii lewicowców, liberałów, konserwatystów i bezideowych pragmatyków. Gdy ten zamek padnie, mogą się rozpierzchnąć na cztery wiatry. W nieco bardziej optymistycznym scenariuszu Platforma wegetowałaby na poziomie kilkunastu procent wraz z trzema, czterema partyjkami opozycyjnymi podobnej wielkości.
Wybierając kandydaturę Trzaskowskiego, PO walczy nie tylko o zwycięstwo z PiS, ale też o swoje polityczne życie. Porażka oznaczałaby koniec Platformy, jaką znamy. Zwycięstwo (czy co najmniej druga tura) – przedłużenie nadziei członków i sympatyków centroprawicy, że kiedyś to ta formacja odbierze PiS władzę, tak jak w 2007 r.
Czytaj też: POBUDKA! Co zmieni nowy przewodniczący PO?