Podczas demonstracji przedsiębiorców w Warszawie doszło do przepychanek z policją. Demonstrantów nie było wielu, co gorsza, przyłączyły się do nich osoby lekceważące zasady bezpieczeństwa i negujące niebezpieczeństwo zakażenia. Ale media odnotowują także protesty polityczne, których uczestnicy stosują się do przepisów epidemicznych (dwa metry odstępu, zasłanianie ust i nosa).
Czytaj też: Swoi wśród swoich. Czy Polacy się zbuntują?
Władza na niebezpiecznej drodze
Na przykład w święto konstytucji majowej policja bydgoska podjęła interwencję wobec obywateli manifestujących przed pomnikiem Kazimierza Wielkiego, nakazała „rozwiązać zgromadzenie”, fotografowała i spisywała uczestników, a w stosunku do jednej osoby zastosowano środki przymusu bezpośredniego. Wcześniej, w połowie kwietnia, funkcjonariusze w Warszawie interweniowali wobec obywateli sprzeciwiających się przed Sejmem procedowanym projektom ustaw i skierowała kilkadziesiąt wniosków do sądu i inspekcji sanitarnej o ukaranie demonstrantów. To bardzo niebezpieczna droga, którą posuwa się władza.
Rzecznik praw obywatelskich Adam Bodnar skierował do ministra spraw wewnętrznych pismo, zwracając uwagę, że rząd stopniowo znosi rozmaite ograniczenia związane z epidemią, natomiast pozostawia w mocy rygorystyczny zakaz zgromadzeń. RPO podkreśla, że ma świadomość znaczenia wprowadzonego w czasie epidemii zakazu zgromadzeń, jednak postuluje opracowanie takich zasad, w których publiczne wyrażanie poglądów byłoby możliwe.
Przypomnijmy, że według prawa zgromadzenie zaczyna się już od dwóch osób, a policja, jak widać, z wielką gorliwością podejmuje działania, które zastraszają obywateli (legitymowanie, fotografowanie). Dla przykładu: w Izraelu również wprowadzono zakaz zgromadzeń, ale – uwaga – nie dotyczy on demonstracji politycznych.
Czytaj też: Klasa średnia po apokalipsie
Jak zrobić wybory bez zgromadzeń?
To główny problem mojego komentarza: jesteśmy w okresie wyborczym, władza nie ukrywa, że chce wybory przeprowadzić możliwie szybko. Rada Ministrów już 31 marca wprowadziła całkowity zakaz zgromadzeń i jeszcze podtrzymała go w ostatnim rozporządzeniu z 2 maja. Obowiązuje tylko wyborców, a nie dygnitarzy rządzących – bo nie dotyczy „czynności służbowych i zawodowych”, co widzieliśmy na zdjęciach przy składaniu wieńców.
Przy okazji wychodzi na jaw nieuczciwy, po prostu kłamliwy argument o niemożności wprowadzenia stanu klęski żywiołowej. Otóż w stanie klęski żywiołowej – zgodnie z art. 232 konstytucji – ograniczenia obowiązywałyby nie dłużej niż 30 dni, a obecny zakaz jest bezterminowy. Wychodzi więc na to, że stan klęski żywiołowej byłby reżimem lżejszym niż rozporządzenia, które wprowadził dzisiejszy rząd.
Czytaj też: Codzienny stan nienadzwyczajny
PiS kpi z prawa
Zakaz zgromadzeń jest bardzo dotkliwym ograniczeniem praw obywateli. Dla każdego powinno być jasne, że wolność zgromadzeń – co rzecznik podkreśla – jest ściśle związana z wolnością słowa, w tym z wyrażaniem poglądów politycznych oraz krytyką władz publicznych. Dodam, że ma to jeszcze większe znaczenie w kraju, w którym lada tydzień, lada miesiąc mają się odbyć wybory prezydenckie.
W procesie wyborczym nie jest tak, że mają działać jedynie kandydaci – niczym pasterze przed niemą i nieruchomą masą owiec. Aktorami procesu są też obywatele, którzy wyrażają swoje postulaty i ambicje, manifestują poglądy. Przeprowadzanie wyborów w takich warunkach, że władza wydaje obywatelom zakaz demonstracji lub tak kieruje policją, że ten zakaz egzekwowany jest nawet w sytuacjach niestwarzających żadnego zagrożenia epidemicznego, stanowi po prostu jawną kpinę z prawa.
Czytaj też: Policja Obywatelska?