Epicentrum zachorowań na koronawirusa zluzowało Warszawę i przesunęło się z Mazowsza na Śląsk. Śląsk to wciąż węgiel i górnictwo, toteż najgorzej jest wśród podziemnych kamratów i ich rodzin tu, na powierzchni. W trzech dużych kopalniach Polskiej Grupy Górniczej (PGG) – „Jankowice”, „Murcki-Staszic” i „Sośnica” – wstrzymano fedrunek. W innych reguluje się organizację pracy z czterozmianowej na trzyzmianową, żeby tym sposobem minimalizować kontakty między górnikami. Proponowane jest ograniczenie wydobycia do czterech dni w tygodniu. Oznaczałoby to jednak cięcie wynagrodzeń przynajmniej o 20 proc. – na to z kolei nie godzą się związki zawodowe.
Czytaj też: Epidemia to test dla Polski lokalnej
Tragiczny czas dla kopalń i polskiego węgla
Jeżeli ubiegły rok był zły – węglowa branża zakończyła go jednym miliardem strat netto – to obecny zapowiada się tragicznie. Są oczywiście smakowite skwarki w tej chudej wodziance – jak podlubelska „Bogdanka” i Jastrzębska Spółka Węglowa, produkująca węgiel koksowy powiązany z koniunkturą na stal – ale to skwarki rzadkie i pod nimi widać dno. Niewiadoma i strach przed nią zaglądają hajerom w oczy.
To, że zatrzymano na razie wydobycie w trzech kopalniach, to jeszcze pół biedy, bo na przykopalnianych zwałach leży 5 mln ton węgla. Także energetyka ma swoje milionowe zapasy. Bogusław Hutek, szef górniczej „Solidarności” i przewodniczący tego związku w PGG, alarmował w połowie kwietnia wszelkie władze, że od minionego grudnia do marca firmy energetyczne nie odebrały prawie 1,5 mln ton zakontraktowanego węgla i za niego nie zapłaciły. W kwietniu energetyka nie zamówiła w PGG ani jednej tony węgla! Polskiego węgla!
To fakt, który należy stale nagłaśniać i wznosić larum, bo zagraniczny (tańszy i lepszy jakościowo) płynie i jedzie bez większych problemów. Węgla nie chce także kupować, na tzw. zewnętrzne zwały, Agencja Rezerw Materiałowych. Jeszcze rok temu ARM – z polecenia premiera Mateusza Morawieckiego i Jacka Sasina, ministra aktywów państwowych, w którego koszyku jest górnictwo – miała być ratunkiem na nadprodukcję węgla. G... z tego wyszło. A sam Sasin, który bezpośrednio przejął stery także górnictwa, szybko znudził się naszym podziemnym, jakże cennym skarbem narodowym i przerzucił się na nowe zabawki. Skumał się z listonoszami.
Czytaj też: Jak uciec od węgla?
Taka specyfika górnictwa
Posłowie PO – Wojciech Saługa, Krzysztof Gadomski i Michał Gramatyka – próbują wezwać ministra do nas, na Śląsk, gdzie przecież tak niedawno rząd PiS bawił z hajerami w karczmie piwnej. Na próżno. Apele trafiają póki co na Berdyczów.
Ceny węgla trzymają się cen ropy naftowej. Jak ropa pikuje, to i węgiel idzie na dno. Dzisiaj na europejskim rynku tona tego surowca energetycznego spadła poniżej 50 dol., podczas gdy jeszcze niespełna dwa lata temu to było blisko 100 dol. Jej wydobycie w polskich kopalniach kosztuje o kilkadziesiąt złotych więcej... Czym więcej wydobywamy, tym dziura jest większa. Może więc zatrzymanie fedrowania, na razie w tych trzech kopalniach, to jest jakiś sposób na zastopowanie strat.
Jednak niekoniecznie. Bo choć kopalnia stoi, to na dole musi codziennie pracować przynajmniej połowa załogi. Służby wentylacyjne, odgazowujące, odwadniające, przeciwpożarowe... Fedrujące na pół gwizdka. Bo może się zdarzyć, że kopalnia się zatopi, zapali, że zawalą się ściany. Bo może się zdarzyć, że natura zgniecie podziemia jak my puszkę po piwie pod stopami. Miliardowy majątek trafi szlag. Stąd kopalnie muszą pracować, generować tym samym olbrzymie koszty, choć nie wydobywają węgla. Taka to tej branży specyfika.
Czytaj też: Ropa warta mniej niż zero
Sasin sobie z węglem nie poradzi?!
Jeszcze z końcem marca odpowiedzialny był za nią poseł – oczywiście z PiS – Adam Gawęda. Sekretarz stanu ds. restrukturyzacji górnictwa węgla kamiennego w resorcie Jacka Sasina. W tym czasie koronawirus zbliżał się do naszych bram, a może nierozpoznany był już w środku. Gawęda uspokajał, że w kopalniach jest bezpiecznie i nie grozi górnikom inwazja COVID-19. Miał w rękawie raport Głównego Instytutu Górnictwa, a w nim nośny atut: warunki dołowe, czyli temperatura i przewietrzanie wszystkich wyrobisk, sprawiają, że to środowisko nie pozwala na przenoszenie się wirusa. W związku z tym załogi zjeżdżające na dół są bezpieczne.
Dzisiaj GIG odcina się od swojej ekspertyzy, twierdząc, że dotyczyła warunków sprzyjających rozprzestrzenianiu się koronawirusa w powietrzu, a nie między ludźmi. Tuż po tym uspokajającym spiczu Gawęda został zdjęty przez premiera, choć nie za ów wirusowy spicz, tylko za ogólny bajzel i niekompetencję, a ster rządów nad górnictwem objął sam Sasin.
Sasin – why not? Facet od wszystkiego. Zna się na produkcji statków, organizacji wyborów, kartach do głosowania, to z węglem sobie nie poradzi?!
Czytaj też: Tak Jacek Sasin rozdaje stołki
Górnicy na kwarantannie
Problem eksplozji koronawirusa w kopalniach związany jest ze specyfiką pracy. Codziennie setki górników stoją na nadszybiu, czekając na zjazd w dół, a potem tych kilkanaście–kilkadziesiąt osób tłoczy się w windowych klatach niczym sardynki w puszce. To samo w górę. A na dole w ciasnych wagonikach trzeba dotrzeć do przodka, zrobić swoje i tak samo wrócić. W przodku często pracuje się godzinami ramię w ramię.
Na powierzchni wspólna łaźnia prysznicowa, która z setek hajerów spłukuje węgiel, wszechobecny w każdym zakamarku ciała pył węglowy... Ale czy też wirusowe zarazki? Zasadą jest, że jeden górnik drugiemu myje plecy. To symbolika górniczej solidarności i nieodzowny element higieny. Nie ma jeszcze odpowiedzi, czy to bezpieczny zabieg w dzisiejszej parszywej sytuacji. Kopalnie zmieniają organizację pracy, zmniejszają liczbę zmian, żeby rozrzedzić kontakty między górnikami. Czy to coś da? Nie ma możliwości pojedynczego zwożenia ludzi na dół, nie da się po wyjeździe zapewnić każdemu wanny czy prysznica na wyłączność.
Co więc da się zrobić? Na Śląsku był Jarosław Pinkas, główny inspektor sanitarny kraju. Obiecał dodatkowe laboratoria badawcze. Obiecał wzmożenie badań przesiewowych wśród górników. Dwa dni temu, kiedy wizytował Śląsk, zakażonych było 450 górników, a trzykrotnie więcej przebywało na kwarantannie.
Czytaj też: Dlaczego jesteśmy zakładnikami węgla?
Śląsk przed szczytem pandemii
W tym naszym zawirusowanym amoku zapotrzebowanie na energię w kraju spadło o ponad 10 proc. Zapotrzebowanie na węgiel jest jeszcze mniejsze. Związki zawodowe obawiają się, że pod tym parasolem rząd doprowadzi do likwidacji kilku kopalń. Wszelkie obowiązujące jeszcze na papierze plany restrukturyzacyjne biorą w łeb, choć niekoniecznie trzeba po nich płakać.
Władysław Perchaluk, prezes Związku Szpitali Powiatowych Województwa Śląskiego i dyrektor Szpitala Specjalistycznego w Bytomiu, prognozuje, że najgorsze dopiero nadciąga. Będzie dobrze, jeżeli liczba zachorowań wzrośnie tylko dwukrotnie. Tym na dole – ale też tym na górze – z całego serca szczęść Boże.
8 maja górnicze związki zawodowe PGG podpisały z zarządem porozumienie na jeden miesiąc, tylko na maj: godzą się na skrócenie czasu pracy o dzień i tym samym o obniżenie zarobków o 20 proc. Daje to możliwość skorzystania z rządowego wsparcia antykryzysowego – ok. 70 mln zł miesięcznego dofinansowania do wynagrodzeń z Funduszu Gwarantowanych Świadczeń Pracowniczych. I dużo to, i mało. PGG wydaje miesięcznie na płace ok. 300 mln zł. Nie wiadomo, co będzie dalej.
7 maja koronawirusa wykryto u 71 mieszkańców województwa śląskiego, w dolnośląskim u 22, w pozostałych województwach ujawniono 8–10 przypadków zakażenia.
Czytaj też: Czym leczyć COVID-19? W USA stawiają na remdesivir, w Polsce…