Tych zaleceń nie sposób zrealizować. Wygląda to tak, jakby władze założyły, że w żłobkach i przedszkolach po prostu nie będzie się ich przestrzegać. Albo też – że placówki nie zostaną otwarte – to najczęstsze komentarze nauczycielek i opiekunek do wytycznych głównego inspektora sanitarnego wydanych po decyzji rządu o ponownym otwarciu żłobków i przedszkoli. 29 kwietnia ministrowie ogłosili, że placówki mogą zacząć przyjmować podopiecznych od 6 maja.
Sygnały, że podobny krok jest planowany, padały już wcześniej. Nikt chyba jednak nie przypuszczał, że decyzji może towarzyszyć aż tak daleko idąca prowizorka. Nie dość, że o otwarciu instytucji opieki poinformowano tuż przed wydłużonym majowym weekendem, pozostawiając personelowi bardzo mało czasu na organizację pracy, to szczegóły dotyczące tego, jak owa praca powinna być organizowana, przekazywano we fragmentach przez kolejne kilkadziesiąt godzin. Przy czym częściowo wzajemnie się one wykluczały: – Na czwartkowej konferencji minister Szumowski zapewniał, że personel placówek nie musi nosić maseczek. Ale już w wytycznych GIS czytamy, że w trakcie wykonywania czynności higienicznych przy dziecku należy używać maseczek, rękawiczek jednorazowych oraz fartucha z długim rękawem. Dodam, że taki fartuch kosztuje ok. 27 zł, jest jednorazowy, a dzieci w żłobku przewija się pięć razy dziennie – podaje przykład Iga Kazimierczyk, prowadząca punkt opiekuna dziennego Drejdel dla dzieci do trzeciego roku życia. – Według wytycznych rodzice przyprowadzający podopiecznych do przedszkoli i żłobków powinni zachować minimum dwa metry dystansu od pracowników. Doprawdy, trudno to sobie wyobrazić w przypadku dzieci niechodzących.
Według GIS w jednej grupie może przebywać maksymalnie 12–14 dzieci.